Strona:PL Joseph Conrad-Banita 189.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziwcze“ — wygrażała mi pięścią. — „Niegodziwcze, czyhasz na moją, jak na jego zgubę“. — Ja! czyham na podobną poczwarę! Sam jej widok odjął mi apetyt, czuję, że zachoruję...
Cisnął na pomost pokładu kapelusz, palce z iście desperackim giestem zanurzył w czuprynie.
— Cierpliwości Kacprze! — pocieszał go z nieudałem współczuciem Luigard — jeszcze dni kilka. Czas szybko leci.
— Leci! — westchnął Almayer — ale podobne dni przeżywając człek starzeje się za młodu. Jak to się i kiedy skończy? Abdulla stawia propozycję jasno. Uwolń go od natręta i zgódź się być mu w tutejszych sprawach sternikiem a podział zysków zapewniony, na razie przynajmniej. Zgódźże się ojcze! na warunki Araba i zamknij oczy na to, co się stanie z tamtym...
— Albo — dodał po chwili z błyskiem dzikiej nienawiści w oczach — zostaw mi go, a dam sobie z nim radę.
— Szkoda nań prochu! — odparł obojętnie i cicho, jak gdyby na własne odpowiadał myśli, Luigard.
— Tak myślisz! — wybuchnął Almayer. — Łatwo to mówić temu, co nie był w wór, nakształt bałwana lub kupy szmat, zaszyty i postawiony na urągowisko zgraji dzikich bestji i tej, tej...
Zachłysnął się.
— ...najdzikszej. W oczy ludziom spojrzeć się nie ośmielę, dopóki łotr ten żyje. Ale dam, dam sobie z nim radę.
— Wątpię, byś dał — zauważył chłodno Luigard.