Strona:PL Joseph Conrad-Banita 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dziewiczne łono Sambiru obnażone, na łup pierwszemu lepszemu oddane. „Jego“ rzeka przestała być wyłączną jego własnością, kochanką...
Po rozmowie z Almayerem udał się na swój dwumasztowiec, wysłał żonę Willemsa z dzieckiem na brzeg, sam zaś zamknął się w kajucie, do której nikt nie miał wstępu. Nie przyjął nawet Almayera, który się w ciągu dnia parę razy stawił. Mówił, że jest chory. Istotnie czuł się niezdrów, lecz zwłaszcza szukał przed samym sobą ekskuzy na bezczynność. Potrzebował pomyśleć. Zły był na samego siebie i na Willemsa, za to co zrobił i za to, co nie zrobił. Łotr nie był kompletnym łotrem. Plan obmyślił doskonale, wykonał poniżej najpobłażliwszej krytyki. Mógł przecie zarznąć, czy zastrzelić Almayera, od którego silniejszy jest i tysiąc razy sprytniejszy, mógł faktorję z dymem puścić i Sambirem... owładnąć! Byłoby o czem mówić, lecz teraz... Podejść Luigarda w tak ordynarny sposób, wygląda to na lekceważenie i to oburzało kapitana. To i to także, że nie mógł pochwycić motywów, któremi się Willems powodował, ani pochwyconych powiązać. Zawsze coś pozostawało niejasnem, niedocieczonem, coś co i słuszną zemstę trzymało w zawieszeniu. Najprostszą byłoby rzeczą łeb roztrzaskać łotrowi. Ale jak? w tem sęk. A jeśli umknie lub stawi opór, co byłoby rzeczą naturalną, jeśliby zdawał sobie sprawę z doniosłości wyrządzonej szkody i krzywdy. Ale gdzie tam! Lekkoduch ten nie poczuwa się chyba do niczego, skoro wystosował list do kapitana, w którym mu pisze, że chce i potrzebuje się z nim widzieć. Po co? W tem sęk. To już wytłumaczyć trudno. Bezczelność, czy co? Nowych zdrad