Strona:PL Joseph Conrad-Banita 166.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mayer“ — woła tamten — „zgraja rozwścieczona, powstrzymać nie zdołam“. Tego było już zanadto. Łżesz, łgarzu! — wrzasnę, a tu chińczyk, co podkręcił już spodnie drapnąć gotów, jak nie wyrwie mi z rąk rewolwer, jak nie rzuci się w stronę krzaków, jak nie sypnie gradem strzałów. Jęk, pisk, ugodził snać jednego, drugiego. Zanim mrugnąć zdołałem, już nas otoczyli, powalili mię na ziemię, porwali chińczyka. Jak tu się bronić. Oczy i gęba pełne piasku, na grzbiecie czterech co najmniej drabów, w których szponach ducha bym wyzionął, gdyby ich nie powstrzymał głos Willemsa. Rozkazywał odstąpić odemnie, lecz trzymać mię na wodzy. Wiedli mię, jak barana na rzeź, na werandę własnego mego domu. Obejrzałem się, Alego z dzieckiem nie było, więc się uspokoiłem.
Spazm jednak wykrzywiał twarz opowiadającego, kapitan przysunął się bliżej z krzesłem, Almaeyr otarł pot występujący mu na czoło, na samo wspomnienie strasznej przed tygodniami kilku przeżytej chwili.
— Willems — mówił — ściągnął zawieszony śród kolumn galerji, własny mój hamak. Z tej oto szuflady, bo wiedział, gdzie leżą, wyjął iglice i grube nici, któremi się Nina zwykła była bawić, kazał owinąć mię całego w hamak, sposzyć od stóp do głowy, jak gdybym martwym już był ciałem. Wymyślałem mu co wlazło, ani dbał, a tamci śmieli się, tarzali ze śmiechu i brudnemi łapskami zatykali mi nos i usta. Omałom się nie udusił, a ci przeklęci szyli i szyli, a Willems sam im to jak najgrubsze zawlekał iglice. Gdy mię całego obszyli, cofnął się zadowolony, a będąca obok niego kobieta — (mu-