Strona:PL Joseph Conrad-Banita 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lakamba, Sahamin, Bahassoen, pozostali na brzegu. Milczenie przerwały pochwały dwóch ostatnich, dla odpływającego, a ożywione przez Abdullę, nadzieje wylewały się coraz śmielsze. Ile to nabuduje i uzbroi łodzi. Już Sahamin obliczał ile i jakie przedsięwziąć zdoła ekspedycje w głąb wyspy, do jakich obrotów służyć mogą nieprzeliczone kapitały Saida Abdully, jak się na nich szybko można wzbogacić. Tymczasem układał sobie w duszy, że raz jeszcze, jutro, uda się do Almayera, by wyzyskać ile się da ostatnie chwile jego władzy i nałapać jak najwięcej towaru na kredyt. Sahamin wiedział, jak wiele zręcznem pochlebstwem zdziałać można. Gardził „psem niewiernym“, „białym pomiotem szatana“, „czarownicy synem“, lecz czemuż by go nie miał wyzyskać i to w przeddzień ekonomicznego i politycznego przewrotu, co odrazu zmieni postać stosunków i z ksiąg rachunkowych — jeśliby ocalały! — wydrze listy należności. Myślami tymi nie dzielił się z towarzyszami swymi i sprzymierzeńcami, pełen starczej ostrożności. Kto zliczył kapitały Abdulli? Roztropniej zbadać w tej mierze gospodarza domu, co rzeczy tych świadom być może, lecz i Lakamba był zamyślony, małomówny, przymykał krwią nabiegłe oczy, wlókł się leniwie i ociężale z powrotem do domu. Bahassoen posiadał natomiast entuzjazm i wylanie młodości. Usta mu się nie zamykały... Handel! co za świetne perspektywy! Byle nie zawiodły! Ha! ha! Nienawistni „biali“ odarci zostaną z bogactw i znaczenia! Ha! ha!
Zapalał się, głos podnosił, obnażonym mieczem groził niewidzialnym wrogom, paplał o walce, wojnie, zwycięstwie, chwalił się swych przodków sławą i walecznością.