Strona:PL Joseph Conrad-Banita 122.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jący tem wyższy i barczystszy obok swego szczupłego towarzysza, postępujący krokiem śmiałym lecz nierównym, z pochylonem czołem, giestykulujący wielkiemi rękoma, których moc wypróbowały ramiona Babalatchi’ego. Przechodzili koło niego z dziesięć razy i mógł się im przypatrzeć do woli. Od czasu do czasu przystawali: Willems mówił żywo, szybko, Abdulla słuchał uważnie, nieruchomy, potakując od czasu do czasu lekkim skinieniem głowy, zgadzał się snać na czynione sobie propozycje, przyjmował do wiadomości czynione sobie uwagi. Tu i ówdzie wpadało w czujne ucho Babalatchi’ego słowo zaostrzające jego ciekawość. Mijali go właśnie i Willems mówił:
— Suma wypłaconą mi zostanie skoro zjawię się na pokładzie. Mieć ją muszę.
Odpowiedzi Araba dosłyszeć Babalatchi nie mógł, a gdy w powrotnym kierunku przechodzili znów w pobliżu, słyszał jak Willems mówił:
— Życie moje w twem ręku, Said Abdulla. — Łódź co mię dostawi na twój okręt, uwiezie umówioną sumę dla Omara. Miejże ją przygotowaną w opieczętowanym worku.
Oddalili się lecz wprędce przystanęli jeden naprzeciw drugiego: Willems zdawał się wzburzony, wymachiwał ramionami, tupał nawet niecierpliwie nogą; Abdulla zaledwie poruszał wargami. Nagle Babalatchi ujrzał jak europejczyk porwał dłoń Araba wstrząsając nią kilkakrotnie. Odetchnął pełną piersią. Targ był dobity, konferencja skończona. Zbliżył się do rozmawiających. Już się Willems opanował, wyniosły i obojętny na pozór. Babalatchi utkwił nie-