Strona:PL Joseph Conrad-Banita 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cych mężów badawczym wzrokiem, poczem cofnęła się, rozpłynęła w cieniu.
— Wiem co cię tu sprowadza, tuan Abdulla — mówił Willems i ukazując ruchem głowy Babalatchi’ego dodał:
— Ten mię objaśnił. Rzecz nie łatwa i ryzykowna.
— Allah wyrówna trudności i odwróci niebezpieczeństwo — ozwał się w cieniu głęboki głos Babalatchi’ego, który jednak uczuł się zmięszany zwróconem na się badawczem spojrzeniem książęcia kupców arabskich i europejczyka. Obaj oddalili się od ogniska i półgłosem odbywali narady, chodząc wzdłuż zagrody. Babalatchi nadstawiał ucha, rzadkie mogąc pochwycić słowa, gdy wynurzając się z cieni mijali ognisko, oświeceni przez nie chwilowo.
Willems mówił:
— Za młodu pływałem z nim po wielu wodach i wielu bieg poznałem...
— Wiedza jest najlepszą przewodniczką — odpowiedział Arab, poczem oddalające się głosy ginęły w mroku.
Babalatchi oparł się o pień olbrzymiego drzewa. I on teraz rozpływał się w mrokach a zajął pozycję dogodną, dozwalającą śledzić bacznie za przechadzającymi się wzdłuż zagrody. Przechodzili czasem tak blisko niego, że musiał powstrzymywać oddech, by się nie zdradzić. Abdulla, średniego zaledwie wzrostu, szczupły, prosty, z podniesioną głową i opuszczonemi ramiony, przesuwający machinalnie w palcach paciorki różańca, których słabe dzwonienie wtórowało przyciszonym słowom rozmawiających; Willems wysoki, barczysty, wygląda-