Strona:PL Joseph Conrad-Banita 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

złajać Almayera, ulżyć wewnętrznej, głuchej męce, wybuchem wściekłości, aktem brutalnym. Ze źle stłumioną złością patrzał z podełba na nieuprzejmego gospodarza, gdy ten, w milczeniu, zapewne planując jutrzejsze zajęcia, do których nie chciał dopuszczać narzuconego sobie przez teścia towarzysza, ćmił cygaro po cygarze. Wzgardliwa powściągliwość Almayera zdała mu się śmiertelną obrazą, krzywdą domagającą się pomsty. Gniewało go jego milczenie, tak jak innym razem gniewała i drażniła gadatliwość. Wprawdzie Almayer zdolen był pleść same głupstwa lub od głupstw nudniejsze komunały, czemu jednak dziś właśnie ust nie otwiera? Dwaj biali, przedstawiciele wyższej kultury, mierzyli się ponurem spojrzeniem i zawistnem okiem po przez dymy swych cygar i dzielący ich stół z resztkami jadła.
Rozeszli się wcześnie, lecz śród nocy Willems opuścił hamak, na którym nie mógł zasnąć i zszedł na dziedziniec. Dwóch stróżów drzemiących przy ognisku i nucących coś z cicha w przerwie drzemki, obejrzało się nie bez pewnego zdziwienia na „białego“. Wyminął ich, zginął w mroku nocy i znów wrócił w takiem zamyśleniu, jak gdyby ich zgoła nie widział. Długo chodził tam i nazad mrucząc coś z cicha i malajczycy uważali za roztropne uchylić się, zejść z drogi, rozdrażnionemu widocznie. Przypatrywali mu się z za węgła, dopóki wschodzące słońce nie zbudziło mieszkańców faktorii, którą zazdrośnie rządził Almayer, uchylając się od współrządów narzuconego sobie przez teścia, pomocnika.
Ten, skoro tylko mógł wymknąć się niepostrzeżenie, biegł ku rzecze, wskoczył w czółno, spiesząc