Strona:PL Joseph Conrad-Banita 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cko... Kula u nogi! Jarzmo, w które się wprzągł niebacznie...
Milczała, więc począł opowiadać jej rzecz całą pomału, od początku, ze szczególnym naciskiem na świetne początki kariery, co obecnie zawiodła. Ani na chwilę nie wątpił, że kobiecie tej dał pełnię szczęścia, w materjalnem zaspokojeniu jej potrzeb; ani na chwilę nie wątpił, że płacząca, bezradna i śmiertelnie nudna powlecze się za nim jednak chętnie po ciernistej drodze upokorzenia, pracy, walk, a pewność ta nie krzepiła go i nie pocieszała bynajmniej. Pojął ją, by dogodzić szefowi, osłonił aureolą swego powodzenia, zaszczycił, on „biały“ czystej rasy zaszczycił związkiem, którego świetność przewróciła głowy wszystkim członkom sławetnej, quasi portugalskiej rodzinie Da Souza. Nie okładał jej kijem, czegóż więcej żądać mogła? Przypominał jej to wszystko w krótkich, lecz dosadnych słowach. Ach! tak tępą była i tak niedomyślną! Obecnie położenie się zmienia. Zmuszeni są opuścić stanowisko, dom, ba! wyspę samą; udać się, niewiadomo gdzie, do jakiejś, drobnej angielskiej osady zapewne, by nowe tam rozpocząć życie, znaleźć ujście dla zdolności jego, Willemsa, który przecie do nieskończoności nie mógł pleśnieć w zatęchłej norze starego Hudiga.
— Masz Johanno pieniądze — kończył — które dziś rano wręczyłem ci do przechowania: potrzebować ich będziemy.
Skończył, powiedział, co miał powiedzieć. W życiu bywają więzy, których się nie targa, małżeńskie naprzykład, wiedział o tem, dał jej to uczuć dostatecznie, zaznaczył wspólność i solidarność