Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 243.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teraz młody dowódca wzniósł na niego oczy i odparł szczerze:
— Nie wiem.
Marek uśmiechnął się.
— Mniejsza. Nie o tem chciałem mówić... Dostałem się między was na Księżyc i pełnię trud, który wziąłem na siebie dobrowolnie. W krajach, które odtąd, gdzie stoimy, ciągną się ku morzu, mieszkali niegdyś szernowie. Nie zdołaliśmy ich w górach wytracić, ale te żyzne łany przed nami są wolne. Oddam je ludziom na posiadanie.
— Nim ludzie tu przyjdą, — ozwał się Jeret po chwili, — szernowie powrócą do swych zburzonych miast na nizinach i trzeba będzie nową walkę toczyć.
— Nie. Ludzie tutaj już są i nie powinni pozwolić szernom na powrót.
Jeret spojrzał na niego zdumiony.
— Tybyś chciał, panie?...
— Słuchaj mnie, — rzekł Marek, przerywając mu. — Myślałem nad tym długo, co wypada robić i wahałem się nawet... To sąsiedztwo szernów w górach nie jest bezpieczne ani wygodne, ale niepodobna nam już opuścić zawojowanego kraju, jeśli cała wyprawa nasza nie ma być zgoła bezowocna. Tam, z tamtej strony morza, zaczyna wam być ciasno, — tutaj są ziemie bujne i bogate... A od szernów przecież będziecie się umieli bronić... Tych krajów nam już opuszczać nie wolno.
Jeretowi nagle rozbłysły oczy.
— Zwycięzco! więc my nie idziemy do domów?
— Z radością to wyrzekłeś...
— Tak, panie. Z radością. Bo ja... nie mam tam nic...
Urwał i sposępniał nagle. Marek zrozumiał, że Jeret myśli o dziewce. Wyciągnął dłoń i dotknął z lekka jego ramienia...
— Jeret, — rzekł, — wierz mi, że nie masz powodu...
— Nie mówmy o tem, panie. Rad jestem, że krew nasza