Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 204.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, posiłki. Zapewne. Nie mówmy już o tem.
Roda kilkakrotnie jeszcze wracał uporczywie do tego tematu, ale Mataret już nie odpowiadał. Uśmiechał się tylko wedle zwyczaju i patrzył wyłupiastemi rybiemi oczyma na góry, czerniejące w dali na tle łuny pozachodniej, pomiędzy które wieść miała jutro ich droga...
Noc przepędzili na jednem miejscu w spokoju, nie posuwając się naprzód nietyle z obawy mrozów, do których, jak wszyscy ludzie księżycowi, byli przyzwyczajeni, jak raczej z powodu nader obfitych śniegów, zaścielających cały kraj dokoła. Na tym puszystym i utrudniającym wszelki pochód całunie niepodobna się było orjentować w nieprzeniknionej ciemności »księżycowej« nocy.
Następny dzień nie miał już dla nich wieczoru, bo nim słońce przechyliło się w stronę, kędy zwykle zachodzi, oni przedostawali się już krętym wąwozem w kotlinę wiecznego świtu na północnym biegunie Księżyca.
Tutaj przed wejściem w kraj otwarty złożono radę wojenną. Wszyscy byli zaopatrzeni w broń, w palną broń. której tajemnicę Zwycięzca przywiózł na Księżyc, i gotowi do czynu. Nie wątpili ani na chwilę, że przyjdzie im stoczyć ciężką walkę. Nie wiedzieli, jak liczna jest straż przy wozie, ale przypuszczali, że w każdym razie będzie liczniejsza od ich szczupłej garstki. Tę straż należało rozbroić albo pokonać.
Wprawdzie mistrz Roda nosił się przez pewien czas z zamiarem, aby wystąpić wobec czuwających żołnierzy z płomienną a ścisłą mową, w którejby ich niezbicie przekonał o słuszności stanowiska Bractwa Prawdy i skłonił do uległości wobec swych planów, ale Mataret oparł się temu stanowczo.
— To nie prowadzi do niczego, — mówił do mistrza, — wyśmieją cię tylko i obiją w końcu, a tego próbowałeś już tyle razy, że niewarto jeszcze raz próbować dla próżnego popisania się wymową...