Strona:PL Jerzy Żuławski-Zwycięzca 187.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja pójdę, — rzekł Mataret stanowczo, i powtórzył znowu:
— Kiedy wyruszamy?
Roda spojrzał na wielki zegar kalendarzowy, umieszczony w przeciwległym rogu izby:
— Jest około południa; lepiej wyprawę odłożyć do jutra, — będziemy mieć cały dzień przed sobą...
— A jeśli tymczasem Zwycięzca dziś w nocy powróci?
— Nie sądzę. A zresztą to lepiej dla nas nawet. W zamęcie, jaki niewątpliwie nastanie po jego powrocie, zniknąć możemy niepostrzeżenie...
Mataret pokręcił głową.
— Różnie się może zdarzyć. Może nasz Zwycięzca przybyć tu, uciekając przed zwycięskimi szernami, a wtedy będzie pewno gnał w Kraj Biegunowy, aby zniknąć co prędzej w swym wozie...
— Myślisz, że szernowie mogliby istotnie zwyciężyć? — spytał Roda niespokojnie.
— Nic nie myślę prócz tego, że lepiej dzisiaj jeszcze wyruszyć...
— Możemy wreszcie i tak zrobić...
Urwał, a po chwili zaśmiał się głośno.
— O! to będzie nadzwyczajne! Gdy zechce nam uciec i przekona się, że odjechać nie może, bo części wozu jego odśrubowano i ukryto! O! to znakomite będzie! Musi się wtedy wdać z nami w układy, a my będziemy dyktowali...
Mataret, pogrążony w myślach, zdawał się słów mistrza nie słuchać. Nagle przerwał mu:
— Czy ty jesteś bezwzględnie pewny, że on przybył... nie z Ziemi?
Roda się obruszył.
— Czyż wątpisz jeszcze? Dlaczego tedy nie idziesz zmieszać się z tłumem, który oczy wiecznie na Ziemię wytrzeszcza? czemu przystąpiłeś do Bractwa Prawdy?