Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 289.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   281   —

Chwilami zapadał w sen, pełen majaczeń, który trwał niewiadomo jak długo. Zwidywały mu się wtenczas różne straszne rzeczy: rozruchy krwawe, miny potworne, miasta całe walące i walki jakieś, niby to z ludźmi, niby ze złośliwymi, księżycowymi szernami prowadzone... A potem znowu następowało niespodziewane ukojenie. Śniło mu się, że stoi wraz z Jackiem na jakiemś wzgórzu ponad miastem i słucha opowiadania o nowych, szczęśliwych stosunkach na Ziemi. Jacek uśmiecha się doń dobrotliwie i mówi, że wszystko szczęśliwie się skończyło, że teraz panują naprawdę najlepsi, najmędrsi, i on wkrótce pojedzie już na Księżyc, aby tam wspomóc Marka w zaprowadzeniu ładu wiecznego...
I znów jasny sen ginął w gorączkowym strasznym chaosie.
Miasto słoneczne w dole zamieniało się nagle w kupę gruzów dymiącą, łuny pożarów, gdzie okiem sięgnąć, krwawiły nieboskłon, jęki śmiertelne zewsząd dolatywały i śmiech potworny, szatański człeka jakiegoś, wyrosłego na bezmiar, co twarz miał Józwy i pięści jego potężne...
Mataret zrywał się ze snu w przerażeniu i chciał krzyczeć, wołać pomocy.
Cisza dokoła niego była bezmierna i noc, i jeno głód coraz gorszy, coraz więcej trawiący targał mu jelita i pchał go rozpaczliwie ku wyjściu.
Mimo to i chociaż odgłosy walki już były od dość dawna ucichły, z drżeniem odsuwał rygle ciężkich drzwi, ażeby wyjść na świat. W ciemnym i wązkim korytarzu i jeszcze na schodach w górę wiodących zatrzymywał się co kilka kroków i oddychał ciężko, pragnąc jakgdyby nabrać odwagi z powietrzem świeższem w zduszoną pierś wciąganem.
Wyobrażał sobie, co zobaczy, gdy stanie na ulicy i przygotowywał się z góry na ten widok.
Naokoło będą gruzy — myślał. Prawdopodobnie dom Jacka już nie istnieje i kto wie, czy chcąc wyjść na światło, nie znajdzie zapory ze spiętrzonych cegieł, kamieni i belek żelaznych,