Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 278.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   270   —

— Pan jesteś mistrz Jacek? — zapytał wręcz, przystępując ku uczonemu.
— Tak. Ale ja nie wiem, kto pan jesteś?
— To mniejsza. Nazywają mnie Józwa...
— A! Grabiec mi raz wspominał...
— Może. Mnie także mówił o panu. Pan masz maszynę, za pomocą której można miasta całe i kraje niweczyć...
— Co komu do tego?
— Owszem. Mnie jest coś niecoś do tego. Potrzebuję tej maszyny.
— Nie będziesz jej pan miał.
— Będę!
Skinął na robotników, którzy w oka mgnieniu otoczyli Jacka zwartym pierścieniem.
— Mogę pana kazać zabić natychmiast!
— Tak. I co z tego?
— Więc zatrzymamy pana tutaj, a tymczasem przetrząśnie się pańską pracownię w Warszawie.
Jacek mimo grozy położenia uśmiechnął się mimowolnie. Z pod spuszczonych powiek niewymownie wzgardliwym wzrokiem patrzył teraz na Józwę. Miał ochotę zapytać go, czy wyważywszy drzwi jego pracowni, aby zabrać zabójczą maszynę, zdoła również dobrać się do jego mózgu i wyłuszczyć stamtąd tajemnicę jej zastosowania, bez czego będzie ona zawsze tylko marną, na nic niezdatną łupiną?
W tejże chwili przystąpił do Józwy jakiś człowiek i podał mu kartkę z kilkoma nakreślonemi wyrazami... Przewódca rzucił na nią okiem i uśmiechnął się, poczem dał znak robotnikom, aby odstąpili Jacka.
— Nie potrzebujemy już pana — rzekł. — Mój przyjaciel, Grabiec, donosi mi właśnie...
Urwał, a potem dokończył z uprzejmym, nieco szyderskim ukłonem, ręką na stojący opodal samochód wskazując: