Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 140.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   132   —

— O nie! Obawiam się tylko..., bo wszak to było jedyne nasze uwierzytelnienie...
— Zbyteczne. Wierzę wam na słowo.
Roda uderzył się ręką w czoło.
— Teraz sobie przypominam. Rzeczywiście listy w wozie nie zostały. Odebrał mi je ten bałwan, który nas w klatce...
— Niech pan już nie wspomina o tem przykrem nieporozumieniu. Hafida poleciłem już szukać. Jeśli listów gdzie nie zaprzepaścił, odbierzemy je. Mnie jednak wołają obowiązki i tutaj już nie mogę czekać na wynik poszukiwań... Chciałbym nawet odlecieć zaraz, jeśli panowie nie macie nic przeciw temu, aby mi towarzyszyć.
— Jesteśmy na rozkaz gotowi — rzekł Roda, kłaniając się znowu.
Za chwilę siadali już do samolotu. Jacek, umieściwszy się na przodzie, rzucił jeszcze okiem po za siebie, czy towarzysze jego dobrze się trzymają i opuścił rękę na dźwignię, włączającą śrubę powietrzną w system akumulatorów.
Zawarczały skrzydła jej w szalonym obrocie, a z ubitego przed hotelem dziedzińca piasek prysnął w bok, wirem powietrza wyrwany. Samolot śmignął z miejsca w górę niemal pionowo. Roda krzyknął mimowoli z przerażenia i zamykając oczy, chwycił się metalowych prętów przed sobą, aby się w tył nie osunąć.
Jacek obrócił się z uśmiechem.
— Nie miejcie, panowie, obaw, — rzekł — wszystko jest w porządku.
Mataret, pobladłszy, trzymał się również prętów kurczowo, ale oczu nie zamykał, starając się uporczywą wolą przemóc ogarniający go zawrót. Czuł lekkie kołysanie i świst wichru, bijącego nań z góry, wprost z pod skrzydeł rozpostartych, na czoło. Niebo miał przed oczyma. Kiedy głowę nachylił i spojrzał w dół, dostrzegł między swemi wzniesionemi kolanami hotel wśród palmowego ogrodu, malejący z zadziwiającą szyb-