Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 030.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   22   —

Tak mówił wówczas Marek rozśmiany, wesoły, kipiący bujnem młodem życiem...
Jacek zmarszczył brwi i przetarł ręką czoło niecierpliwie, jakby chciał odegnać przykre jakieś wspomnienia.
— Aza... Tak jest, Aza, którą się zachwycają obie półkule...
Wzniósł zwolna oczy na Księżyc.
— I gdzie ty teraz jesteś, — szeptał, — i kiedy powrócisz? i co opowiesz? Co tam zastałeś, co cię tam spotkało?
— Tobie wszędzie dobrze, — dodał po chwili już nawpół głośno.
Tak, jemu dobrze będzie wszędzie, myślał, bo ma w sobie jeszcze ten pierwotny, niepowstrzymany, twórczy pęd życia, co umie wytworzyć naokoło pożądane stosunki a nawet w najgorszych znajduje strony dobre...
Przecież on, Marek, i tutaj czuł się swobodnym i wesołym i nie skarżył się, chociaż to tak trudno wobec tego, co ich otacza... A przecie niepodobny jest do tych wszystkich innych, zadowolonych...
Zamknął okno i nie zapalając świateł, powrócił do biurka na środku okrągłego pokoju. Przesunął się cicho po miękkim dywanie i macając ręką w cieniu, opadł w fotel wysoki. Cisnęły mu się na myśl przypomnienia wszystkich zmian w ciągu wieków zaszłych, co miały niby ludzkość uszczęśliwić, wyzwolić, podnieść...
Jakże by się zdziwił ten człowiek w zamierzchłych gdzieś czasach, w dwudziestem stuleciu tę książkę przed chwilą porzuconą piszący, gdyby spojrzeć mógł dzisiaj na mapę Zjednoczonych Stanów Europy! Wówczas to zdawało się tak odległym i niedoścignionym ideałem, a przecież przyszło względnie łatwo i nieuchronnie.
Jeno że wprzódy potrzeba snadź było tych wszystkich wstrząsających ludzkością przewrotów, o których mówi historja: straszliwego, niesłychanego, bezprzykładnego pogromu Państwa