Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 290.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Marta posmutniała.
— Dlaczego nie kochasz? dlaczego? Aduś?
— Bo Tom jest nie dobry. Tom chce, żebym go słuchała.
— To źle — mówiła matka — trzeba Toma słuchać i kochać go, bo ty jesteś jego...
— Nie. Ja nie jestem Tomowa. Lili i Róża są Tomowe. Ja jestem swoja.
Zacząłem się głośno śmiać z tej odpowiedzi dziecka, ale Marcie zabłysły w oczach łzy.
— Niepodobna być swoją, niepodobna — szeptała, raczej do siebie. Mimo to ucałowała dziewczynkę serdecznie.
Po południu rozmawiała długo z Tomem. Zawoławszy go do siebie, opowiadała mu o ojcu, powtarzając może po raz tysiączny mnóstwo szczegółów, które razem składały się na jakąś dziwną niby baśń, niby pieśń uwielbienia dla zmarłego kochanka. Tomasz był dzielnym i szlachetnym człowiekiem, ale we wspomnieniach Marty obraz jego stał się jakiemś bożyszczem, wcieleniem wszystkiego, co wielkie, dobre i piękne.
Napominała też Toma, by był dobry dla sióstr. Zastanowiło mnie to najwięcej, bo takie nauki rzadko z jej ust słyszał.
Wogóle już wtenczas niepokoiło mnie trochę jej zachowanie. Widziałem, że nie jest taka, jak zwykle, choć nie przypuszczałem jeszcze, aby zmiana w jej usposobieniu była zapowiedzią poważnej choroby. Myślałem co najwyżej, że jest zmęczona i wyczerpana więcej niż kiedyindziej.
Przed wieczorem Marta zaczęła się skarżyć na ogólne osłabienie, zawrót głowy i bóle w kościach. Zazwyczaj znosiła wszelkie dolegliwości w milczeniu, tak że mogliśmy się tylko domyślać z jej twarzy, że jej coś brakuje, gdyż nigdy ani słowem nie mówiła nam o tem i nie szukała u nas współczucia