Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 238.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy wbite we mnie uparcie. Zrozumiałem naraz wszystko. Jeśli wyciągnę los, będę musiał natychmiast zabić tego człowieka, gdyż w razie przeciwnym on mnie zabije. Mimowoli wsunąłem rękę do kieszeni szukając broni. Ale wtem przyszło mi na myśl, że równie łatwo może się los dostać Piotrowi. Co wtedy? Czy będę miał dość siły, aby się wyrzec tej ukochanej kobiety, wiedząc, że marny przypadek wszystko rozstrzygnął? Czy się nie zbuntuję kiedy przeciw niemu?
Kroplisty pot pokrył mi czoło.
Gdybym wiedział, że Marta mnie woli, że ma dla mnie choć trochę więcej serca, niż dla Piotra, nie czekałbym losu...
Ale tak...
Wszak powiedziała przed chwilą: wstrętni obaj...
Mam jej zadawać gwałt i do tego zabijać człowieka..., albo uchylić czoła przed przypadkiem... Czyż nie lepiej samemu wszystko rozstrzygnąć?
Spojrzałem na Martę. Przestała już płakać i siedziała teraz cicho, zapatrzona w dalekie morze, jakby nie wiedząc, że my tu o parę kroków... W uszach zabrzmiały mi dawno słyszane słowa Woodbella: Nie kłóćcie się o nią, zostawcie jej...
I nagle — jak lśnienie błyskawicy, które ciągle przelatywały nad naszemi głowami, — błysnęła mi myśl, że Marta może... nie należeć do nikogo. Niech tak zostanie, jak dotąd, albo, gdy to już konieczne, niech się co zmieni, ale nie w ten sposób, aby ona musiała... wbrew woli... ze wstrętem... w takiem upokorzeniu...
Straszliwa, bezdenna, bolesna litość zdjęła mnie nad tą kobietą.
Trwało to wszystko zaledwie sekundę, ale już mimowoli wsuwałem znów palce w zanadrze i dotykając rękojeści rewolwera, wybierałem błędnym wzrokiem, kogo mam zabić: Piotra,