Strona:PL Jerzy Żuławski-Na srebrnym globie 067.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu, spotkać na innej drodze podobną znów do tej przeszkodę. Patrz! — tu odwrócił się twarzą ku północy i wskazał okiem nieprzejrzaną równinę Mare Imbrium, leżącą poza nami — gdybyśmy się mogli tam dostać, mielibyśmy względnie równą drogę przed sobą — ale tam się nie dostaniemy... Chyba na łeb...
Spojrzałem we wskazanym kierunku. Morze Dżdżów, gładkie, oświetlone słońcem, wydało mi się rajem — zwłaszcza w porównaniu ze strasznem wnętrzem Eratosthenesa. Poczynało się tuż prawie u naszych stóp, zda się, tak blizkie, że dość skoczyć, aby się tam znaleść. Dzieliło nas jednak od upragnionej równiny tysiąc metrów pionowej skały nie do przebycia!
Zbiliśmy się wszyscy w kupkę i poczęliśmy patrzyć z niewypowiedzianem pożądaniem na tę przestrzeń, mogącą nas zbawić. Nie czuliśmy znużenia ani gryzących promieni słońca, które już połową tarczy wyjrzało z za krawędzi skalnej nad nami. — Po chwili Piotr powtórzył:
— Tam się nie dostaniemy...
Odpowiedział mu głośny, spazmatyczny płacz Marty, która niezdolna już była panować nad sobą.
Varadol żachnął się niecierpliwie:
— Milcz! — krzyknął, chwytając ją za ramię, — bo cię stąd strącę! Dość mamy kłopotu!
Wtedy nagle Tomasz wysunął się naprzód:
— Daj pokój — i ty nie płacz; dostaniemy się na Mare Imbrium. Wracajmy po wóz.
Tyle było stanowczości i pewności siebie w tych spokojnie, choć dobitnie powiedzianych słowach, że zwróciliśmy się na miejscu, aby wykonać rozkaz, nie śmiejąc sprzeciwić się ani pytać.
Woodbell nas jeszcze zatrzymał.