Strona:PL Jeden z wielu (Trzeszczkowska) 51.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Uśmiechem dziecka, domu ciszą
Świata zakryłabyś mi ciemność
I wszelką nędzę i nikczemność.
I jak te niańki, co kołyszą

Dziatwę cudowną opowieścią
O Niebie, co gwiazdami pała, —
Tybyś mię, moja święta, biała,
Koiła dum podniosłych treścią.

Lecz tyś odeszła, a ja marnie
Słabnę — — toż w końcu taką wściekłość
I żal uczułem i zaciekłość
Za te przeżytych dni męczarnie,

że kiedy głos twój mię zawołał
Bolem, powodzią łez wezbrany,
To się zaśmiałem, jak szatany,
Bom w sercu zbudzić ech nie zdołał.

I sam zostałem. Nie upadłem,
Patrząc, jak los mi wszystko kradnie;
Nie opuściłem rąk bezwładnie.
Lecz duszy w pracę już nie kładłem.

I obmierzł mi mój trud powszedni,
Poziomość celów, zadań małość —
Więc uczuwałem sił omdlałość,
Jak ci, co idą zawsze jedni.