Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.3 149.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

To Pan słysząc, wielkim jest gniewem poruszony,
Wielki na niewdzięczny lud ogień zapalony
Przeto, że wszechmocności Jego nie dufali,
Ani w Nim swej nadzieje głupi pokładali.
I zebrał płodne chmury i otworzył nieba,
I spuścił im dostatek niebieskiego chleba.
Chleb anielski człowiek jadł, jeszcze mało na tem —
Rozkazał Eurom[1] stanąć, wiatr z południa zatem
Ćmę wielką ptastwa przygnał, jakie więc zamieci
W piaszczystych polach pędzi, gdy pirzchliwy leci.
W obóz prosto i w koło namiotów padali
Ptacy nieprzeliczeni, a ci używali,
Używali do sytu, chęć przedsię zostaje,
A Pan wedla łakomstwa dostatku dodaje.
Jeszcze jedli, jeszcze im w gębie mięso tkwiało,
Gdy się Pańskie przeklęctwo na nich okazało:
Ludzie co naprzedniejszy, ludzie znakomici
We wszytkim Izrahelu nagle są pobici.
Imo to wszytko, przedsię ani nie przestali
Swych złości, ani dziwów Pańskich uważali;
Więc też w rozlicznych troskach strawili swe lata
I przed czasem nędznego dokonali świata.
Przygodami, nieszczęściem dziwnem utrapieni,
A prawie widomemi plagami dotlenieni,
Dopiero niebożęta do Pana wzdychali,
Dopiero się do Niego z płaczem uciekali.
I wspomionęli, że Pan ich jest zbawicielem,
Że Bóg ze wszech Nawyższy ich odkupicielem.
Więc sobie twarzy smutne i mowę zmyślali
Nabożną, ale serca nic nie przykładali,

  1. wiatrom wschodnim.