Bo na mię sidła bez winy stawiają,
Bez winy doły zdradliwe kopają,
Zdrowie me łowiąc.
Bodajże się w swych sieciach połowili,
Bodaj się w tychże dołach potopili,
Które kopali.
A ja (da Pan Bóg) pozbywszy trudności,
Dnia wesołego użyję, a kości
Wszytki me rzeką:
Panie, kto Tobie rowien? Ty ubogich
Trapić możniejszym nie dasz, Ty z rąk srogich
Nędzne wyrywasz.
Niestety na złe ludzi niewstydliwe —
Wiodą to na mię,[1] o czem me poczciwe
Serce nie myśli.
Uprzejmość moją złością mi oddali,
Miasto ratunku samiż zasiadali
Na gardło moje.
A jam, w ich zły czas, w parcie[2] (mój Bóg to wie)
Chodził i, poszcząc, Pana za ich zdrowie
Prosił ustawnie.
Tak przyjaciela przyjaciel żałuje,
Tak brata płacze brat, tak lamentuje
Syn po swej matce.
Strona:PL Jana Kochanowskiego dzieła polskie (wyd.Lorentowicz) t.3 068.jpeg
Wygląd
Ta strona została przepisana.