Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 173b 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Konsyljarzu kochany, sprobuj tak wpół żartem ją hrabią prześladować... proszę cię...
Szulce niezaraz odpowiedział.
Pardwowska nanowo puściła sobie wodze.
— Proszę cię, konsyljarzu... taka pozycja! dla niej i dla mnie! Mieć to w ręku i wypuścić... Czy się godzi?
— A jeśli się oni z Rzęckim kochają? — zapytał Szulce.
— Miłość, ta nieszczęsna miłość, otóż to cała bieda! — wykrzyknęła sędzina. — Każda z nas przez to przeszła... Nabijamy sobie głowy tem głupiem kochaniem, poświęcamy mu potem wszystko, a po roku... z miłości tej tylko gorzkie łupinki zostają.
Doktor się uśmiechał.
— Mój konsyljarzu, zrób! uczyń o co cię proszę! — wołała, składając ręce matka. — Ja patrząc na to co się tu dzieje, mogę powiedzieć, omdlewam z niecierpliwości i obawy, aby się nam jedyna może w życiu okazja nie wymknęła.
— Mów pani sama to córce — rzekł Szulce.
— Musia mi usta zamyka! — westchnęła sędzina. Modlę się, ażeby w jakikolwiek sposób pozbyć się tego Rzęckiego.
W tej chwili wpadła Musia powołując do stołu. Szulce wstał. Sędzina poszła do toalety poprawić włosy.
— Co ja tu słyszę? — odezwał się do dziewczęcia żartobliwie doktor. — Wszyscy w Zakrzewie powiadają, że panna Emma wkrótce ma zostać jaśnie wielmożną hrabiną.
Musia aż poskoczyła, zarumieniona jak wiśnia — wnet się śmiać poczęła.
— Konsyljarz nie wiesz chyba, że hrabia jest żonaty?
— Jakto! — spytał Szulce.
— A no, tak! z pudlem! — rozśmiało się dziewczę i poczęła wołać głos zmieniając, jakby służącego naśladowało. — Proszę do stołu! do stooołu! do stooołu!
W sali jadalnej czekał hrabia, któremu w istocie Parol towarzyszył, tak poważny i serjo jak zwykle. Zdala wąchał on ślady doktora, aby się o gatunku człowieka przekonać.
Szulce, który po widzeniu się z hrabią, odwiedzał Leszczyca, zdał sprawę z jego stanu zdrowia.
— Gorączka trwa jeszcze — rzekł — ale ją zwyciężymy. W ciągu długiej praktyki mojej — dodał — miałem zręczność przekonać się, ze zgryzot i żalów, jakie różne straty w życiu przynoszą, straty pieniężne niemal się najdotkliwiej czuć dają. Bardzo mało jest ludzi coby je umiarkowanie znieść potrafili... większa część szaleje.
— Jakże chcesz — odparła sędzina — gdy całe życie się pracowało na zebranie sobie zabezpieczenia spokojnej starości. Z pieniędzmi traci się niemal życie! Wiem, że Leszczyc dosyć był chciwy, lecz jeżeli stracił wszystko... może oszaleć, bo... drugi raz się nie dorobi, a miejsce oficjalisty...
Musia przerwała czemś rozmowę, której treść się jej nie podobała. Nie lubiła Leszczyca. Hrabia ani z sympatją, ani ze wstrętem się nie zdradzał dla niego, bolał tylko nad tem, że rabusie korzystali z chwili, gdy leśniczy przez niego był wysłanym.
— Odemnie mu słusznie się jakaś kompensata należe będzieć — dodał po cichu.
Służący, który stał za hrabią, a ośmielony jego powolnością, sądził, iż mógł głos zabrać — odezwał się, że w nocy majacząc Leszczyc, ciągle wołał — papiery! gdzie ten papier! — a kilka razy wykrzyknął — testament! ukradli testament...
— To dowodzi — przerwał doktor — że zawczasu musiał zrobić testament.
— Drudzy to inaczej tłumaczą — zamruczała sędzina.
Hrabia spojrzał niespokojnie, ale Musia pochyliła się do witającego ją Parola i coś przemówiła do niego. Uwaga wszystkich na psa zwróconą została.
Przyjaźń jego z Musią hrabiemu widocznie robiła największą w święcie przyjemność. Twarz miał rozpromienioną.
Parol zabawiając się z Musią, niekiedy zwracał głowę ku panu swemu, jakby go chciał uspokoić, że ta grzeczność przywiązania jego nie osłabi — i zdawał się gotów na skinienie zwrócić do hrabiego, ale Adalbert pochwalał mu bardzo przyzwoite obejście się z panienką. Parol to doskonale rozumiał.
Zapytał doktora gospodarz, czy on psy lubi.
— Bardzo — odparł konsyljarz — ale z mojem powołaniem nie zgadza się chowanie takiego towarzysza, a w domu mało siedząc, muszę się wyrzec psa...
— A ptaki? — zapytał hrabia.
— W klatce bym ich nie zniósł — mówił doktor.
— Ani ja... ale swobobne — nalegał monoman — ja przepadam za gołębiami.
— Na wszystkie takie miłośnictwa wiele mieć czasu potrzeba — rzekł doktor.
Hrabia westchnął i nie mógł się wstrzymać od naiwnego ubolewania nad faworytami, których w Brodnicy porzucić musiał.
W czasie obiadu, Szulce, któremu rozmowa z sędziną ciągle była na pamięci, bardzo uważnie śledził wejrzenia, obejście się hrabiego z Musią i nie pochwycił nic coby wnosić dozwoliło, że był zakochanym. Spoglądał na nią bardzo czule, czuwał nad nią, słuchał z przyjemnością co mówiła, ale w tem więcej było opiekuńczej jakiejś ojcowskiej troskliwości, niż miłosnego szału.
Zaledwie wstali od stołu, gdy sędzina pochwyciła; doktora na stronę.
— Widziałeś?
— Co!
— Jak on ją jadł oczami? jak on każdy ruch jej śledził? jak się pochylił podnieść serwetę, gdy upadła? Cóż mówisz?
Szulce pochylił się do ucha.
— Sędzino dobrodziejko, zakochani inaczej wyglądają?