Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 169a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Przestraszył się mocno Adalbert.
— Mówże? co się stało.
— U nas to jeszcze nigdy nie bywało, nigdy — mówił chłopak z wielką żywością. — Gdzie to kto słyszał? Tej nocy, proszę jaśnie pana, złodzieje się włamali do baszty do Leszczyca na górkę i ze wszystkiem go oporządzili, het, skrzynie, kufry, skórki, gdzie ino co było, nawet pewnie i pieniądze, bo ludzie powiadają, że nie może być, aby on ich nie miał.
Hrabia słuchał przelękły.
— Jakimże sposobem się to stać mogło? — zawołał — wszak około dworu stróże nocni chodzą.
— Otóż to, proszę jaśnie pana, stróże chodzą, ogrodniczki niedaleko, folwark dworski — mówił Biedroń. — Za życia ś. p. jaśnie pani, nigdy szpilka u nas nie zginęła... a mało tego że okradli, ale po drabinie się do okna dostali, a kraty w niem wypiłowali. Misiuk w sieni spał i nie słyszał, stara gospodyni też...
Hrabia co najprędzej ubierać się zaczął, ale nim był gotów, zastukano do drzwi, wszedł z raportem Ewaryst Rzęcki.
I on też zdziwiony był a i zgorszony wypadkiem niesłyszanym w Zakrzewie, gdzie często wszystko stało otworem, a nikt się nawet tak bardzo nie wystrzegał. Rzęcki powracał właśnie z oględzin na miejscu i przyznawał, że kradzież była spełniona zuchwale, a ze znajomością miejscowych okoliczności, gdyż wybrano chwilę, gdy Leszczyca w domu niebyło, i drabinę wzięto ogrodową, która leżała gdzieś w szopie, a mało kto o niej wiedział.
Wypadek ten naturalnie poruszył całą ludność zakrzewską, i kto tylko mógł pielgrzymował na miejsce, oglądać stojącą jeszcze u okna drabinę, rozbite okno, powyrzucane różne rupiecie. Do zrabowanej izby zamkniętej od środka inaczej dotąd jak po tej drabinie dostać się nie było można.
Nikt tak bardzo chciwego Leszczyca nie żałował, cieszono się może, iż go tak Pan Bóg pokarał, ale złodzieje, zjawiający się tam, gdzie ich nie było, którzy śmieli na dwór ludny się rzucić, wrażali przestrach we wszystkich.
Hrabia przyszedłszy sam pod basztę zastał tam już pannę Felicję, Brunaka, sług kilka, parobków, a coraz nowi ciekawi nadciągali. Misiuk płacząc stał na galeryjce. Brunak stary, który umiał każdą rzecz badać uważnie, dowodził, że złodzieje pod ogród aż furą podjechali, że ich musiało być co najmniej kilku, a zręczność z jaką dokonany został ten napad, dowodził, iż ktoś miejscowy nim kierował.
Na stronie szeptali ludzie, iż w tem może nic dziwnego nie było, gdyż Leszczyc potajemnie miał stosunki z ludźmi bardzo podejrzanymi. Posądzano go, że konie dla nieb przechowywał we dworze i po lasach u gajowych. Widywano u niego figury zakazane, a on sam po nocach bywało robił wycieczki, które się źle nadzorem lasów tłumaczyły.
Wszystko to teraz dopiero na wierzch wychodziło.
Chłopak, który z rozkazu hrabiego po drabinie się dostawszy do środka, opatrzył izbę obrabowaną, zdał sprawę z jej stanu, że mało co oprócz pustych skrzyń pozostało, tak ją dobrze zbóje oczyścili. Łup musiał być niezgorszy, bo wiedziano, że Leszczyc skąpy, chciwy, miał różne dochody, ciągnął je z lasów bez miłosierdzia, i co tylko zebrał nikomu nie powierzał, znosił do tego swego skarbczyka.
Przez cały dzień prawie krążono około baszty i niemówiono tylko o tem. Suchowski, którego hrabia po obiedzie odwiedził — rzekł tylko sucho.
— Palec boży!
Nazajutrz rano powrócił leśniczy, ale nim do Zakrzewa pojechał, już mu po drodze oznajmiono o tem co go spotkało i wpadł jak furjat na basztę, włosy sobie rwąc z głowy. Wprost na górkę się rzucił, drzwi gwałtownie poroztwierał, wbiegł do izby, i zobaczywszy co się w niej działo, z krzykiem na ziemię się rzucił. Ludzie co za nim szli musieli go do opamiętania przywodzić. Wnoszono, że strata musiała być olbrzymia.
Leszczyc stracił prawie przytomność. Chciał, to w pogoń lecieć szukać złodzieja, to miejscowych ludzi obwiniał, to jęczał i klął bezrozumnie.
Papierów porozrywanych leżało dosyć na ziemi, wszystkie je pozbierał zaraz i w pierwszej izbie na komin rzucił.
Chodził jak obłąkany i nikt się od niego słowa nie mógł z sensem dopytać. Gdy z kolei hrabia przyszedł go pocieszać, z nim nawet się rozmówić nie miał siły. Płakał i narzekał, a co więcej, momentami go jakaś trwoga ogarniała, tak że o rozum jego się obawiano.
Wieczorem w gorączce legł na łóżku i majaczyć zaczął bezprzytomnie, tak że hrabia po doktora posłać musiał.