Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 154a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Musia naiwną swą rolę niewiniątka z takim grała wyrazem prawdy, iż hrabia patrzył, słuchał i lice mu się rozjaśniało. Był to — jakby jeden więcej gołąbek.
Wysypawszy ziarno, które z sobą przyniosła, sędzianka, miarkując, że na pierwszy raz, rozmowy nadużywać nie wypadało, zakręciła się, furknęła i znikła.
Adalbert, mający tu wiele do czynienia, a nigdzie więcej nic do roboty, pozostał na ławeczce przy oranżerji.
Zjawienie się Musi, chociaż nie był rad natrętom, wcale mu przykrem nie było. Młodość jej czyniła na nim wrażenie orzeźwiające, a że ją widywał przechadzającą się i poufale rozmawiającą z Rzęckim, posądzając o miłość dla niego, mówił sobie w duchu jakby to było pięknem tę parkę ludzi skojarzyć.
— To także mogłaby być dla mnie para gołębi...
I rozśmiał się dobrodusznie.
Parol zobaczywszy uśmiech, zbliżył się i łapą dał znać o sobie.
Hrabia bardzo dobrze wiedział co to znaczyć miało — pudel bowiem zabaw z ptakami nie lubił, i nieledwie był o nie zazdrosny. Był jednak nadto bobrze wychowanym, aby zdradził to uczucie.
Hrabia pogłaskawszy go dał do zrozumienia, iż powinien był mieć cierpliwość. Wolał tu siedzieć na wolnem powietrzu, gdzie go nie tak łatwo było znaleźć, niż w pałacu — ciągle przyjmować zmuszony nieznanych sobie — interesantów.
Zadumanego głęboko zastał nadchodzący później Leszczyc. Przynosił on nowego języka o gołębiach osobliwych, które daleko wprawdzie, aż w Lublinie, u jakiegoś amatora znajdować się miały. Opowiadano dziwy o ich kształtach, barwach, wielkości i odmianach w układzie piór, które czyniły jedynemi gołębie pana Szuwaczewskiego.
Łowczy, gdyby pan graf sobie tego życzył, gotów był podróż odbyć w celu nabycia i przywieźć co najosobliwszych okazów po parze lub więcej.
Choć nie lubił Leszczyca, hrabia wiadomości słuchał z zajęciem wielkiem — i przyszło mu na myśl, że on sam incognito mógłby był odbyć tę podróż i wybór uczynić lepszy — ale na to za mało miał odwagi jeszcze.
Coby na to hr. Albin powiedział?
Wysłuchawszy Leszczyca, hrabia wziął rzecz do namysłu.
— Kawał drogi! zobaczymy! — szepnął w końcu.
Łowczy najpewniejszym już był, że posłannictwo gołębie powierzone mu zostanie. Spełniając je miał sposobność Leszczyc zasłużyć się hrabiemu, pozyskać łaskę większą, dostać nagrodę, a swoją drogą na cenie gołębi i kosztach podróży zarobić.
Jak każdy spekulator skrzętny, łowczy najmniejszego nigdy zarobku z oka nie spuszczał...
Następnego dnia, po ścisłym obrachunku z sumieniem, wyprawienie Leszczyca postanowionem zostało...
Hrabia powiedział sobie, że gdyby w istocie był tylko administratorem Zakrzewa, cośby mu się należało za czuwanie nad cudzem dobrem — wiec miał za co kupić gołębie??
Wycieczki do nowych gołębników powtarzały się codziennie, czasem nawet dwa na dzień razy, a hrabia mimowolnie nawykał do znajdowania tu sędzianki i do rachowania jej jakby za część składową należącą do gospodarstwa...
Postępowanie Musi było ze wszech miar ostrożne i rozumne, matka słusznie się musiała zdumiewać jej młodziutkiemu taktowi, oględności, krwi zimnej i wytrwałości.
Opowiadała ona wszystko co ją spotykało sędzinie, zasięgała jej rady, ale ta ciesząc się, dziwiąc, całując ukochane dziecię — nie miała nic ani do zarzucenia, ani do naprawiania.
Z początku dziewczę nie narzucało się zbytnio, parę razy nawet hrabia jej nie zastał przy gołębiach, ale spotkał wracając od nich, a gdy ją spytał dlaczego się nie przyszła zabawić z niemi, odpowiedziała mu z uśmieszkiem, iż się obawiała aby mu to przykrem nie było.
Adalbert znalazł się bardzo grzecznie, zapewniając ją, że, owszem, rad będzie gdy ptaki oswajać z sobą i ludźmi zechce.
— Ja nie jestem zazdrosny — dodał — a cieszę się gdy moim wychowańcom dobrze się dzieje i one drugim przyjemność sprawiają.
Opatrzona tem upoważnieniem, Musia mogła już śmiało przychodzić co rana i poufalszy coraz stosunek zawiązywał się pomiędzy nią a hrabią. Hrabia najczęściej ją tu już zastawał, gdy pogoda była w podwórku, gdy dzień dżdżysty, stojącą pod dachem oranżerji, której okna były powyjmowane na lato.
Siadał wówczas na pierwszym lepszym kuble próżnym po oleandrach i doskonale się bawił przypatrując karmieniu, a sam sypiąc ziarno także.