Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 118a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Pani ekonomowa Zawistowska stała właśnie w oknie, po obiedzie i kawie wykałając ząbki — gdy gość ten niespodziany pokazał się w dziedzińcu.
Niewidziała dotąd hrabiego i niedomyśliłaby się go w tym niepozornym człowieczku, który w jej podwórku gospodarował, gdyby nie Parol, o którym słyszała.
— Co to jest! — zawołała do męża się zwracając, który z fajką odpoczywał w krześle. — Ktoś mi tu sobie około moich kur się uwija... Ale to chyba ten wasz dziedzic, hrabia, bo z pudlem... patrzaj no!
Zerwał się ekonom tak żwawo aż mu z ręku fajka wypadła i pobiegł do okna.
— A, tak! jak Boga kocham! to hrabia. On sam — krzyknął nastraszony.
— Co ty mówisz? — przerwała żona machinalnie poprawiając włosy i spoglądając na szlafroczek.
— Jak Boga mojego kocham! hrabia — potwierdził Zawistowski.
— Cóżby on około kur robił!
— Albo ja wiem...
Stali chwilę w niemem osłupieniu, przypatrując się jak hrabia około kur chodził i gołębie wabił ku sobie.
— Słuchajno, Kasiu — przerwał ekononm — Okazuje się, że może ten dziwak albo ptactwo lubi, albo chce we wszystko tak w początku wglądać. Wyjdź do niego.. poznaj się, pokłoń. Nie zaszkodzi a zdać się może.
— Ubieraćbym się musiała...
— Po kata, toż go kokietować nie potrzebujesz... Idź jak stoisz... Idź prędzej, a bądź jak to ty umiesz, kiedy chcesz.
Ekonomowa pobiegła jednak do zwierciadła, przygładziła włosy, chusteczkę narzuciła na szyję i — śmiałym krokiem wyszła, zbliżając się ku hrabiemu, tak zajętemu kurami, że jej nie zobaczył, aż gdy stado począwszy ją, całe go odbiegło.
Podniósł głowę i dosyć grzecznie pozdrowił ekonomową.
Przemówił pierwszy:
— Mogę pani powinszować — rzekł — niektóre kury wcale ładne. Te białe kuse, choć się nie niosą dobrze, ale wyglądają pięknie. Małe także nie szpetne... No, a gołębie...
Potrząsł głową.
— Gołębie — rzekł — szkoda mówić, gatunek nie osobliwy.
— A! bo, proszę jaśnie pana — odparła ośmielając się Zawistowska — gołębi tu nikt nie hoduje, one się sobie same mnożą i robią co chcą. Starania koło nich niema, bo by się to nie opłaciło. Tyle tylko, że się czasem coś posypie i na strychu dla schronienia...
— Szkoda — wtrącił hrabia — bo gdy raz są już gołębie, lepiej mieć piękne niż pospolite... Satysfakcja!
Zawistowska z otwartemi ustami patrzała na niego zdumiona.
Hrabia poufale chodził pomiędzy kurami z Parolem, który żadnej nie zaczepił, rozpatrywał się bardzo pilnie.
— Kochinchinów widzę pani nie hodujesz? — zapytał.
— Próbowałam już i tego — odpowiedziała Zawistowska — ale na zimę to trzeba chyba do izby brać, bo nogi i grzebienie odmrażają, takie delikatne.
— To prawda! prawda! — potwierdził hrabia, który w tył ręce założywszy, poufale sobie gospodarował na podwórku, nierównie się tu czając lepiej niż w pałacu. — Delikatne są te kochinchiny, ale aż spojrzeć miło jak to chodzi — i na stół — kto tam je zarzyna, starczy taka bestja za indyka.
Zawistowska, ośmielona, nie chcąc stracić sposobności zbliżenia się do nowego dziedzica, rozpoczęła natychmiast rozpowiadać szeroko o swych doświadczeniach co do karmienia kur kukurudzą, innem ziarnem, resztkami owoców, a nawet przymieszką skorup od jaj, od kur przeszła do indyków, z któremi, zwłaszcza małemi, z powodu miękkich i delikatnych dziobków był, według niej, kłopot wielki w dawaniu pokarmu, bo na twardych deskach rozbijały sobie pyszczki i zdychały. Wspomniała nawiasowo o kaczkach i zakończyła gęśmi, które ceniła najwyżej dla smalcu, pierza, a nawet mięsa.
Wszystkiego tego hrabia słuchał cierpliwie, ale ponieważ z gołębiami tylko i kurami bliżej był poprzyjaźniony, drób inny już go daleko mniej obchodził.
Zakończył rozmowę radą daną Zawistowskiej, aby w hodowli gołębi przedsięwzięła radykalną reformę, co do kur, zalecał tak zwane polskie, które nawet w Aglji jako najlepsze kwoczki, miały reputację wielką.
— Dla oka — dodał — dla satysfakcji, Kochinchiny i Bramaputry nie zawadzą... Te, to choć malować!
Ekonomowa słuchała z kolei, ździwiona, przestraszona prawie, uszom swym niedowierzając, tak, że na żadną odpowiedź zebrać się nie mogła. Hrabia się ożywił, rozruszał, tak mu było swojsko i dobrze, iż ani myślał odchodzić.
Z podwórza już widać było za dworkiem, wcale nie szpetny, mały ogródek, właśnie prawie taki jaki hrabia miał przy tym swoim domku, za którym tęsknił, kilka kroków tylko dzieliło go od niego, furtka tuż stała na wpół otwarta...