Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 092a 1 .jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wyśmienicie — odparł Adalbert. — Po obiedzie wezwijcie go do mnie i bądźcie przytomni rozmowie...
Sokalski potrząsnął głową.
— Nie wypada — rzekł — ja go sobie osobno wezmę na spytki, to moja rzecz, a hrabia musisz z nim się rozmówić na cztery oczy...
Hrabia się na wszystko zgadzał.
Podano tymczasem obiad, Parol dostał swoją porcję, poczem, ponieważ ulica miała dla niego wielką siłę atrakcyjną, na stołku stojącym przy oknie siadł rozpatrując się w niej zdala.
Sokalski wpuścił ceremonjalnie meldując Leszczyca, zostawił go przy progu na rozkazy hrabiego. Przez chwilę oba oni nawzajem się sobie przypatrywali. Parol także przybyłego zdala egzaminował, a nawet zeskoczywszy z krzesła przyszedł pocichu obwąchać go.
Nie mijało to nikogo zbliżającego się do hrabiego... pies, jeżeli nie mógł zbliska, przynajmniej ślady nosem badał i z woni wydawał sąd o człowieku. Okazuje się, że system Parola nie był bardzo głupi, bo go teraz przejął jeden filozof niemiecki i dowodzi, że dusza ludzka śmierdzi lub pachnie, stosownie do natury swej.
— Pan jesteś z Zakrzewa? — spytał hrabia cichym głosem.
— Tak jest, jaśnie panie — śmiało począł Leszczyc. Miałem to szczęście kilkanaście lat zostawać na usługach ś. p. nieboszczki podkomorzynej i mogę się pochwalić, co wszyscy potwierdzą, że mnie zaszczycała łaską swoją.
Hrabia spojrzał, wyraz twarzy pana leśniczego, chociaż starał się jej nadać jaknajłagodniejszy, nie bardzo mu się podobał. Chytrość i przebiegłość, choć skrywana, wydobywała się na wierzch.
— Jakież pan pełniłeś obowiązki? — odezwał się hrabia.
— Około lasu, około lasów — rzekł szybko, podchwytując Leszczyc — a było i jest co robić, bo przestrzenie ich mamy bardzo rozległe, a na granicach złodziejstwa pełno. Barci też pilnować musimy. Dzień i noc czuwać trzeba... Las, dzięki Bogu, zachowany jak nigdzie, piękny grosz z niego wziąć będzie można... Sosny, jaśnie panie, w niebo strzelają, a i dęby ogromne są jeszcze czy na klepkę, czy na bale...
Nieboszczka pani, świeć Panie nad jej duszą, jak oka w głowie kazała lasu pilnować, mówiąc zawsze, że to dla spadkobierców hoduje...
Święta była pani ta nasza... złote serce...
Leszczyc otarł oczy suche, hrabia milczał, słuchał i patrzał uważnie.
— Oficjalistów w Zakrzewie jest, spodziewam się, dosyć — rzekł — i po śmierci pani podkomorzynej pozostali na miejscach?
— A jakże! Nikt się nie ruszył — począł Leszczyc. Po większej części starzy słudzy.
Tu westchnął pan leśniczy, oczy spuszczając ku podłodze.
— Prawdo powiedziawszy — dodał — wszyscy się spodziewali, że nieboszczka o nich nie zapomni. Ciągle się mówiło o testamencie, a tymczasem po zgonie jaśnie pani, nic się nie znalazło... nic — ani litery...
Hrabia w tej chwili Parola głaskał, który nogą go zaczepiał, podniósł oczy ku mówiącemu.
— Może tez źle szukano testamentu — przebąknął obojętnie.
— Ale, gdzie zaś, proszę jaśnie pana grafa, strzęsiono wszystkie szafki, szufladki, stoliki, kantorki, ja niewiem gdzie nie szukano — a nie znaleziono — bo go nie było...
— Waćpan sądzisz? — przerwał hrabia.
— Ja jestem najpewniejszy, że nie było — ciągnął dalej Leszczyc. — Jaśnie pani nieboszczka mówiła o nim ciągle, projektowała, ale nie zrobiła nic, bo odkładała. Ja, co tak dobrze znałem nieboszczkę panią, najlepiej o tem sądzić mogę. Gdyby testament zrobiła — nie mówiłaby już o nim... Jako żywo go nie było — tylko w projekcie.
Hrabia zajęty psem, nic nie odpowiedział i zwrócił rozmowę zaraz...
— Któż tam rządzi tymczasowo? — zapytał.
— We dworze wszystko co ważniejsze do przybycia jaśnie pana popieczętowane. Gospodarstwem