Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 079a.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Siadaj, Adalbercie — odezwał się hrabia — uspokój się, mówmy rozumnie... nie unoś się, nie możesz się na los uskarżać. Byłbyś ostatnim grzesznikiem, gdybyś dla fantazji dziecinnej odrzucił co ci Bóg daje... Tego nie przypuszczam.
Znając ciebie, chociaż o spadku i o śmierci podkomorzyny wiedziałem dawniej, oszczędzałem, nie mówiłem nic, czyniłem starania, aby rzecz się wyklarowała...
Dziś przynoszę ci wszystko gotowe, obmyślane, urządzone tak, abyś nie miał najmniejszej trudności. Powinieneś mi choć — Bóg zapłać — powiedzieć...
Milcząco, zimno, niezgrabnie skłonił się Adalbert.
— Nie wątpię — rzekł — najmniejszej rzeczy, że byłeś hrabio łaskaw na mnie, jak zawsze, ale widzę, że po wielu latach, znając mnie od dziecka — nie wiesz co się w mojej duszy dzieje. Wieku mojego przypominać nie potrzebuję... Nawykłem do trybu życia, który mi z łaski swej stworzyłeś, dobrze mi z nim i nie chcę go zmieniać.
Wiesz i to, że wychowania do salonu nie odebrałem, człowiek jestem prosty sobie, języka, oprócz własnego i trochy niemieckiego, nie posiadam, — co ja w tym waszym świecie będę robił, w którybym wnijść musiał?
Hr. Albin słuchał poważny i zadumany.
— Mój Adalbercie, świat od ciebie, znając twą przeszłość, wymagać wiele nie będzie, masz wicie przymiotów, zdrowy rozsądek, złote serce, które wszędzie ludzie ocenią. Nie czyń się gorszym niż jesteś.
Mógłyś mnie obwiniać, że dając ci wychowanie, na wszelki wypadek, nie uczyniłem go świetniejszem, aleś ty sam tego niechcial? Jam niewinien. Niechciałeś i tytułu naszego hrabiowskiego nosić, który teraz staje się niezbędnym, dlategom się w Wiedniu postarał aby cię wciągnięto do rodowodu. Od dziś dnia masz prawo się zwać hrabią.
— Ja? hrabią?! rozśmiał się smutnie Adalbert... a to dopiero nowina!!
Poruszył się mocno, tak zagrożony gospodarz dworku, otarł pot, który mu z czoła zaczął spadać kroplami, i milczący, jak obwiniony przed sędzią — stał przybity i znękany.
Albin mu podał rękę.
— Kochany Adalbercie — proszę cię — nie bierz tego tak tragicznie i tak — powiem otwarcie — dziwacznie... Musiałbym się wstydzić za ciebie...
Spuść się na mnie. Znam twoją miłość spokoju i — niedoświadczenie, dodam ci człowieka do porady... masz mnie w odwodzie — ale koniec końcem (hrabia się rozśmiał) wielkiemu temu nieszczęściu obronić się nie będziesz mógł. Parola możesz zabrać z sobą, a gołębie wszędzie się znajdą.
Adalbert stał ciągle niemy, pogrążony w sobie i tak znękany, jak gdyby go w istocie spotkało największe nieszczęście.
W tej duszy uspokojonej — zastygłej, odrętwiałej — powiedzieć można, samo przypuszczenie zmiany życia burzyło wszystko na czem ono spoczywało. Myślą przebiegł następstwa tego wypadku i drżał przed niemi. Kochany dworek, do którego przyrósł jak ślimak do skorupy, stworzenia, do których się przywiązał, tryb sam żywota, nad jaki innego nie znał — samo miejsce, owa Brodnica od dzieciństwa mu najdroższa — wszystko to, wszystko miało zniknąć z jego oczów, a on się stać męczennikiem, ofiarą — dla czego? za co? nie pojmował.
Widział tylko wszystkie smutne następstwa tej konieczności, ruinę i żałobę — rozpacz go nieraz ogarniała. Hrabia Albin, wpatrujący się w niego, czytał na tej twarzy nie nawykłej do ukrywania wrażeń — i zdumiony zdawał się z trudnością wnikać w duszę tego człowieka, którego znał oddawna, a jednak znalazł niespodzianie jakoś większym dziwakiem, niż sądził.
— Mój Adalbercie, dodał, upamiętajże się — prawdziwie, zrozumieć mi cię trudno... Nic przecie nie zagraża tej swobodzie, którą tak cenisz... Będziesz mógł zawsze hodować swoje gołębie...
— Tak, odparł Adalbert — ale nie będę mógł spokojnie siedzieć w kącie... Grozi mi takie życie jak twoje... hrabio... a ja do niego nie mam powołania.
J. Ekscelencja ruszył ramionami, ale nic nie odpowiedział, bo ze swego życia na wielkim świecie był zupełnie zadowolonym, i w innem nie pojmował znośnego bytu.
— Muszę ci to powtórzyć, odezwał się po długim przestanku, że, jakkolwiekbym chciał do twojego życzenia się zastosować — niestety, musisz i ty i ja uledz konieczności. — Spadku po Osmólskiej wyrzec się niepodobna; trzeba jechać do Zakrzewa i objąć go.
— A jeśli testament się znajdzie? — odparł czepiając się tej ostatniej deski wybawienia Adalbert — jakaż naówczas będzie rola moja? Jechać, obejmować a potem powracać z kwitkiem, tegoby jeszcze brakło!!
— Mówiłem ci już, że poszukiwania testamentu były próżne — rzekł hr. Albin. — Podkomorzyna zmarła nagle i nie miała czasu napisać ostatniej woli... Przytomność twoja w Zakrzewie jest potrzebną, musisz się wybrać w drogę jaknajprędzej.
Ale bądź-że spokojnym, obmyśliłem wszystko co było potrzeba, daję ci mój powóz, abyś tam przyzwoicie wystąpił, moje kufry i tłumoki, których herby i cyfry są jakby naumyślnie nam wspólne. Największą zaś ofiarą, jaką dla ciebie czynię, to że ci na czas pewien dodaję do boku za mentora, mojego nieoszacowanego Sokalskiego.
Wierz mi, że gdybym sam z tobą jechał, nie tyleby ci to pomogło, co ten poczciwy, rozumny, wytrawny człowiek, który będzie twoją prawą ręką.
Adalbert podniósł głowę, lice mu się trochę rozjaśniło, wstał i w milczeniu poszedł w ramię pocałować kuzyna.