Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0142 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na panią sędzinę, pomiędzy pałacem i oficyną, przechadzając się, oczekiwał pewnie Leszczyc, bo zobaczywszy ją, zbliżył się zaraz wykrygowany bardzo i przymilający...
Pani Pardwowska w tej chwili lepiej niż kiedy usposobioną była do przyjęcia łowczego — choć raziła ją natarczywość i spoufalenie się prostego oficjalisty.
Z niskim ukłonem Leszczyc przysunął się, pozdrawiając zwykłem:
— Upadam do nóżek pani sędzinej dobrodziejki...
Pardwowska była jeszcze mocno rozgorączkowana.
— Widzisz mnie waćpan całą jeszcze wzburzoną — zawołała. — Jak Boga kocham! wszystkiegom się spodziewała, ale tego co nas tu spotyka od tych hrabiów...
Sędzina szła ku oficynom, Leszczyc jej towarzyszył, dając się naprzód wylać z żalami i narzekaniem, bo widział, że ją niecierpliwiło, gdy się wygadać nie mogła.
— Pani sędzina — rzekł w końcu, minę tajemniczą przybierając — pozwoli mi z sobą słówko na osobności... pomówić... w tym interesie. Mogę i ja mały człeczek przydać się na coś.
Zimna krew, pewność siebie, z jaką milczek mówił, uderzyły sędzinę. Stała właśnie w progu swego mieszkania w oficynie, i zaprosiła go skinieniem do środka.
Musia, którą to oburzało, że Leszczyc śmiał na nią oczy podnosić (jeden taki oficjalista!!) — chociaż Rzęckicmu za złe nie miała tego wcale — zobaczywszy wchodzących cofnęła się do drugiego pokoju.
Mieszkanie sędzinej w oficynie było charakterystycznym obrazkiem tego nieładu i nieporadności, jaki Pardwowską cechował. Córka napróżno ustawiała, porządkowała, prosiła mamci o zachowanie trochę ładu, natura i temperament sędzinej brały górę...
— Siadaj pan, panie Leszczyc — odezwała się, twarz zmęczoną ocierając i sama też siadając Pardwowska.
Łowczy siadł, obejrzał się, i głosem cichym rozpoczął.
— Proszę pani sędzinej dobrodziejki, nie brać bardzo do serca, choćby w początku z tym hrabią nie dało się nic zrobić. Ja choć mnie to najmniej obchodzi, bom się nic po testamencie nie spodziewał, a w każdym razie czy tu czy gdzieindziej radę sobie dam, starałem się poznać i spenetrować tego człowieka! Niech pani wierzy, że mój szacunek i weneracja dla osoby jej głównie mnie do tego skłoniły. Chcę służyć pani a może się to da i zrobić.
Spojrzał znacząco — sędzina trochę zmięszana nie umiała odpowiedzieć, ciągnął więc dalej po chwili.
— Ot co jest, o ile ja wiem... Hrabia zdaje się człowiek jakiś chwiejny, słaby i nieumiejący sobie dać rady. Musiał zawsze być pod czyjąś kuratelą.
Niech pani sędzina zważa, że mu tu w podróż dodali kamerdynera, który poprostu jak bakałarz studentowi mówi: to rób, to mów. Mam na to dowody. Sam przez się kroku nie stąpi.
Dalej widać, że i kamerdynera było mało, przyjechał jakiś starszy kuzyn... grat, ekscelencja... I ten komenderuje, a nasz przyszły dziedzic z psem się bawi i na gołębie rad patrzy...
Uważa pani sędzina?
— Ale cóż nam po tem? — zapytała Pardwowska...
— Ten kamerdyner — dodał poufnie Leszczyc — wiem, że tu ciągle siedzieć nie będzie, graf także pojedzie, a nasz hrabia bez kogoś się nie obejdzie, coby mu pomagał, to jest nim kierował... Rozumie pani?
— A dalej? — zapytała sędzina.
— No, dalej to idzie i że trzeba zawczasu u niego sobie wyrobić zaufanie... i potem kierować jak należy.
— A waćpan się spodziewasz zająć przy nimi miejsce doradcy? — odparła z niedowierzaniem sędzina.
— Ja sobie nie pochlebiam jeszcze, aby mi się to udało, ale rzecz napoczęta — rzekł Leszczyc — a jeżeli dla kogo to czynię, to, jak Boga kocham, dla pani dobrodziejki.
Pardwowska, która czuła, że nie o nią właściwie chodziło, zarumieniła się milcząca.
— Dla siebie — mówił dalej łowczy — jabym nie miał potrzeby dobijać się o jego łaski, bo wyznam otwarcie pani sędzinie fundusik sobie uzbierałem. Czy posesyjkę wziąć, czy maleńką cząstkę kupić na dziedzictwo, mam za co.
Nie rachowałem nigdy na ten bajeczny testament ś. p. podkomorzynej, bom wiedział, że z niego nie będzie nic. Więc wolałem ciepłą ręką dostać trochę mniej, a pewniej. Rozśmiał się...
Zdumiona była sędzina i ów oficjalista z fundusikiem rosnął w jej oczach widocznie. Twarz przybierała wyraz coraz większej uprzejmości.
— Otóż — szeptał ciągle Leszczyc — niech pani będzie cierpliwą, a choćby drudzy z Zakrzewa odjechali, lepiej tu przyzostać. Ja pani interes będę u hrabiego popierał... no i w Bogu nadzieja, że coś zrobimy. Zachować tylko racz dla mnie łaskę i życzliwość...
Schylił się do chudej rączki, którą mu sędzina podała trochę zmięszana.
— A! wierz mi pan — odezwała się, troszkę wahając, lecz uznawszy ten dwuznacznik potrzebnym — wierz mi pan, że ktoby mi w mojem położeniu dopomógł, poradził umiałabym mu wdzięczność moją okazać.
Leszczyc wejrzeniem ośmielony począł natychmiast.