Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0142 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ks. Solina, słysząc gwar, postanowił wejść i uspokoić biednych. Lepiej od innych wiedział z rozmów poufnych z Adalbertem, że ten do ofiar był gotów.
Sędzina łamiąc ręce zastąpiła mu drogę pierwsza.
— Ks. kanoniku! ty jeden możesz nas ratować. Mówią, że dziedzic ma dla was poszanowanie wielkie... niechże nie słucha tego dumnego kuzyna, który na nas patrzeć nawet nie raczy, niech ma na względzie wolę nieboszczki. Przemów do serca, do sumienia.
Ks. Solina łagodził samym twarzy wyrazem.
— Sędzino dobrodziejko — rzekł — tylko spokojnie, tylko powoli, Bóg da, jakoś się lepiej wszystko ułoży może niż sądzicie. Nie desperujcie. Do ofiar zmusić nikogo nie można — ale... jakoś to będzie — jakoś to będzie.
— Ten nowy przybysz, ta ekscellencja — odezwała się sędzina — wręcz nas chce precz wygnać.
— Strachy na lachy! — wtrącił pan Walerjan.
— Radzę cierpliwość i łagodność — dodał proboszcz. — Hr. Adalbert ma najlepsze chęci, dajcie mu czas. Ja chętnie przemówię, coś dla was utargujemy.
To rzekłszy, zmęczony chodem i staniem usiadł ks. Solina, otarł pot z czoła, obejrzał się po stojących wkoło, przywitał ręki ruchem senatora, pogroził śmiejącemu się panu Walerjanowi, zażył tabaki, i jakby mu myśl przyszła nowa, dobył z bocznej kieszeni notatnik i ołówek. Poślinił go i zwrócił się do sędzinej.
— Posłuchajcie — rzekł powoli. — Żądacie mojego pośrednictwa, nieprawdaż? Bardzo dobrze; więc słuszna rzecz bym wiedział co praeter propter każdy z was mieć sobie życzy.
Słuchano z uwagą natężoną...
— Niech sędzina zaczyna! — mówił proboszcz, ciągle ołówek śliniąc.
Spowiedź taka wobec wszystkich nikomu miłą nie była — Pardwowska się zmięszała, ale ks. Solina nalegał.
— Mój Boże — odezwał się — nie ma w tem wstydu. Powiedźcie czegoście się po pani podkomorzynie spodziewali?
— Ale co najmniej — wystrzeliła — sędzina przyzwoitego wyposażenia i wyprawy dla Musi, a dla mnie zapewnienia spokojnej starości.
Gdy przyszło do obrachowania tej pretensji okazało się, że pięćdziesiąt tysięcy złotych, było za mało dla Musi samej i jej imienia! Nadto sędzina zaklinała się, że miała pensyjkę przyobiecaną, bo z tej wiosczyny wyżyć jako tako niepodobna.
Nie zwlekając się postulaty te zapisał proboszcz, przed którym już stał senator. Ten począł dowodzić, że jeżeli Pardwowska miała dostać pięćdziesiąt, Osmólski mniej nad sto przyjąć nie mógł.
Ks. Solina głową potrząsał, szepnął.
— Sto — i zanotował.
Trocka dla siebie i syna, więcej sobie obiecywała zawsze od podkomorzynej niż sędzina. Syn miał zdolności wielkie, mógł być chlubą rodziny, a wychowanie było kosztowne.
Pan Walerjan stosunkowo skromnie, kilku tysiącami rubelków, jak powiadał, gotów się był zaspokoić.
August Feliks, dla którego honor szedł przedewszystkiem, potrzebował wiele nie dla siebie, ale dla ludzkości i wynalazku, jakim chciał się jej przysłużyć.
Ks. Solina nie okazując po sobie co myślał, skrzętnie zapisywał i głową potrząsał.
Z kolei obszedłszy tak wszystkich, ks. Solina wytarł spotniałe okulary, i zaczął — dodawanie. P. Walery zaś stanąwszy za nim z tyłu, ciekawie podglądał...
Suma wypadła co się zowie pokaźna.
— Otóż widzicie państwo — począł ukończywszy addycję ksiądz — że dla zaspokojenia żądań waszych niebagateli potrzeba; a o sługach starych nie godzi się też zapominać. Nie wiem ile wart klucz Zakrzewski, ale i dłużki znajdą się na nim. Hr. Adalbert pół miljona by dać wam musiał, aby wziąć majątek nie czysty, tak, że jemu mniejby się niż wam dostało? Hm? Możecież się domagać od niego takiej ofiary?
Wszyscy zebrani milcząco spoglądali po sobie, a chmurno na księdza. August Feliks sprawdzał dodawanie, Walerjan śmiał się.
— Jak Boga kocham — mruczał — paradne! paradne!!
Sędzina stała długo pogrążona w zadumie.
— A to pięknie! — wyrwało się jej — Więc z kwitkiem wszyscy!! Całe życie nadziei, spodziewania, ufności w to serce anielskie nieboszczki, a z tego wszystkiego nic...
Będzież mógł ten bogacz hrabia spokojnie potem zasypiać, gdy my na niego i na podkomorzynę narzekać będziemy?
— Narzekać? — odparł żywo kanonik — ale, dobrodziejko moja... ona was przez całe życie obdarzała, pomagała, żywiła, osypywała... czyż tego nie dosyć abyście jej pamięć błogosławili?
Sędzina rozpłakała się na ostatku i wyszła zakrywszy oczy.
Senator dokończył dumnie:
— Opinja publiczna, sąd polubowny... tak... niech on rozstrzyga! Nie pozwiemy do sądów, ale przed najwyższy trybunał opinji!
Kanonik nie już nie odpowiadając okulary i notatnik schował do kieszeni, zażył jeszcze tabaki, wziął kij i kapelusz, skłonił się i wyszedł powoli...