Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0110 1.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Musia zastała już matkę, która się ubierała, w nadziei może, iż hrabiego wkrótce zobaczy.
— Gdzieżeś ty była? — spytała ją żywo. — Zmiłuj się, włosy trzeba zapleść jeszcze, sukienkę przygotować... a ty...
— Mamciu nie gderz — przerwało całując ją dziewczę — wybiegłam do ogrodu... tylko powąchać...
— Nie spotkałaś nikogo? podejrzliwie dodała sędzina. Musia się zarumieniła.
— Tu... już pod oficyną...
— Przysięgnę, że Rzęckiego — wtrąciła niecierpliwie matka. — A! ten nieznośny Rzęcki.
Musia zagryzła usteczka...
— Mamciu! — szepnęła — ty wiesz, że on dla mnie jest znośny...
— A ja dla tego właśnie go nielubię — mówiła szybko matka. — Jak on śmie, ten gołysz, oficjalista, podrzutek jakiś...
— Mamo! — przerwało gwałtownie dziewczę, któremu łzy w oczach stanęły — mamo... ani słowa więcej...
Sędzina spojrzała na córkę bystro, i ręce załamała.
W przestanku milczenia, lekkie pukanie do drzwi pierwszego pokoju słyszeć się dało. Sędzina szybko narzuciła wielką chustkę na ramiona, bo nie była jeszcze ubraną i wyszła...
— Kto tam?
Uchyliły się drzwi. Ubrany staranniej niż zwykle, z włosami przyczesanemi, ale tak brzydki i odrażający jak zawsze, pokazał się ze skrzywioną do uśmiechu twarzą, Leszczyc.
Sędzina nieznacznie skrzywiła się, zobaczywszy go, ale natychmiast uśmieszek zastąpił jej kwaśną minę.
— A! to pan... ale my się ubieramy... przepraszam bardzo...
Nie zważając na to ostrzeżenie wsunął się Leszczyc i zbliżył do ucałowania ręki, której końce z pod chustki musiała dla niego dobyć sędzina choć niechętnie.
— Chciałem tylko panią dobrodziejkę przywitać — odezwał się łowczy, prostując i poprawiając kołnierzyki, a oczyma szukając w pokoju panny sędzianki. — Cciałem złożyć atencję i oświadczyć, że z naszym nowym dziedzicem, chwalić pana Boga... mam już dobrą znajomość — może lepszą jak inni tutaj — no i naturalnie, jeżeli będę mógł służyć czem...
Sędzina bystro spojrzała na niego, twarz jej przybrała wyraz łagodniejszy.
— Naprawdę, potrafiłeś się zbliżyć do niego? — zapytała.
Leszczyc tylko głową potwierdził co mówił i szepnął ciszej:
— Niech pani sędzina wierzy mi... ja go wprzódy znałem niż ktokolwiekbądż... Długoby o tem było mówić, aby wytłumaczyć... I dodam tylko, że komu zechcę pomódz to potrafię, a komu szkodzić także — i dam rady!.. Ale o tem potem, jeśli pani się ubiera... Życzę tylko ostrożnie stąpać... a nikomu nie ufać tylko tym co dawno pani dowiedli, że jej życzą dobrze...
To mówiąc raz jeszcze pocałował w rękę sędzinę trochę zmięszaną i zakręciwszy się — wyszedł.
— Zabiegasz ty, gagatku — mówił do siebie — potrafię też i ja, zobaczymy kto z nas prędzej do mety dobieży.
Będę miał dziewczynę czy nie, ale i tobie jej nie dam! możesz być pewnym, choćby przyszło krymi-popełnić!
Uderzył się w piersi i wolnym krokiem szedł dalej przez ogród ku oficynie.
— Wiem, że ja dla sędzinej zamałą rybą jestem, a panienka woli tego pasternaka niż mnie, ale na to wszystko rada jest. Bezemnie one tu nic nie zrobią... Hrabia się mnie dopytuje, będę wiedział co i jak mu powiedzieć. Sokalski u niego prawa ręka, a on też nie stąpi aby mnie nie pytał!
Uśmiechnął się sam do siebie.
— Albo ona się mnie dostanie, albo Rzęckiego djabli wezmą. Ani mnie, ani tobie! Niedoczekanie jego, żeby mnie ten gołowąs wyprzedził i ubiegł.
I z głową podniesioną wszedł na galerję basztową, nucąc piosenkę.




Zaledwie pani sędzina Pardwowska z córką miały czas się przebrać w oficynie, gdy stary koczyk, powiązany sznurkami przy resorach i mocno już zębami czasu nadwerężony, wtoczył się na dziedziniec. Wychudłe konięta w uprzęży biednej ledwie go wlokły. Z tyłu na tłumoku garbatym trzymała się jak mogła służąca, chwytając za rzemyki do budy przytwierdzone. Przy woźnicy stary sługa w