Strona:PL JI Kraszewski Wysokie progi from Kurjer Warszawski 1884 No 0091 2.jpg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wynaleźć tę ostatnią jej wolę i spełnić ją, poczem, razem z Parolem miał nazad powrócić do dworku w Brodnicy i tam na łonie spokoju, z gołębiami, kurami i psem życia dokonać.
Sokalski inaczej mu zupełnie malował przyszłość w rezydencji w Zakrzewie, przy dostatkach, otoczonemu przyjaciołmi, zabawiającemu się ogrodem, ptaszarnią i pędzącemu życie jak w raju.
Nie nastawał on zbytnio na ożenienie, gdyż i hr. Albin nie namawiał do niego, lecz nie wyłączał zupełnie możliwości jego...
Hr. Adalbert słuchał tych planów Mentora, jak Parol jego admonicji, z twarzą obojętną, nie okazującą wstrętu do nich — ale w duszy stał przy swojem...
Z Sokalskim mówiąc jedno sobie warował stanowczo hrabia.
— Mój kochany panie Sokalski — powtarzał — co ja sobie wymawiam koniecznie, to żebym się miał czas rozpatrzeć i rozsłuchać. Ja nie mam tak jak wy szparkiego umysłu i bystrego pojęcia, potrzebuję na to czasu — pozwólcie mi, abym powoli szedł.
— Ale ja panu hrabiemu nie narzucam nic — tłumaczył się Sokalski — tylko radbym ulżyć w czem i pomódz — będę zawsze na rozkazy... Oczywista rzecz, iż musimy się naprzód zorjentować — zdaje mi się jednak, że to wiele czasu wymagać nie będzie, bo tu położenie jasne... wszystko jak na dłoni.
Hr. Adalbert patrzał na Parola, i głową potrząsał milczący.
Dnia tego, gdy do Zakrzewa już wieczorem przybyć mieli, przyszedł popas w mieście powiatowem, do którego należał majątek, niedaleko granicy Wołynia. Tu nikt nie powinien był wiedzieć właściwie, ani się spodziewać ich przybycia, gdyż o niem znać nie dawali.
Sokalski, zawsze bardzo oględny, służbie zapowiedział aby nazwiska hrabiego bezpotrzebnie nie głosiła. Tymczasem mimo tych ostrożności, spotkała tu hr. Adalberta niespodzianka, która w dwadzieścia cztery godziny przybycie do Zakrzewa przewlokła.
Zaledwie zajechali z poczty do gospody w rynku, w której odpocząć chcieli, a Parol z rzadką w nim krwią zimną zajął stanowisko obserwacyjne we wrotach i obojętnie spoglądał na kozy żerujące na śmieciskach targownicy, gdy do pana Sokalskiego, który też rozpatrywał się tu, czyniąc studja porównawcze nad powiatowemi miasteczkami Galicji i Wołynia, zbliżył się czapkę uchylając, średnich lat mężczyzna.
Ubiór jego z łatwością dawał się domyśleć oficjalisty, powierzchowność była nieprzyjemna. Czytelnik raczy sobie przypomnieć jakeśmy odmalowali Leszczyca, wchodzącego do izdebki Ewarysta. Był to on, nie kto inny.
Niewiadomym sposobem domyślał się on, czy wiedział o lada chwila mającem nastąpić przybyciu nowego dziedzica i czatował tu na niego, do czego jednak wcale się nie myślał przyznać.
Od trzech dni pilnował na poczcie i kontrolował podorożne wszystkich przybywających; natychmiast więc po przyjeździe hrabiego, napędził go w austerji.
Sokalski, któremu się fizys tego jegomości i lisowaty wyraz twarzy nie podobały, na ukłon odpowiedział skrzywieniem ust i dotknięciem czapki podróżnej.
— Pan dobrodziej przebaczy — odezwał się Leszczyc przymilająco — zdaje mi się, że pan przybywa razem z panem hrabią Widawą...
— Tak jest? — odparł szorstko Sokalski — więc cóż?
Leszczyc się jeszcze raz skłonił.
Pzypadkiem znajdowałem się na poczcie, gdy powóz zajechał i dowiedziałem się o panu hrabi. Bardzo jestem szczęśliwy, że go pierwszy powitać mogę. Jestem oficjalistą, leśniczym z Zakrzewa... Zaszczycałem się łaskami nieboszczki pani. Nazywam się Leszczyc...
To mówiąc skłonił się nisko.
Sokalski dumał jeszcze co mu miał odpowiedzieć, gdy hrabia nadszedł, bo był zaniepokojony o Parola, w miasteczku narażonego na większe niebezpieczeństwo...
Zobaczywszy go, kamerdyner zamiast odpowiedzieć Leszczycowi, zwrócił się z uszanowaniem do hrabiego, i ukazując leśniczego, który stał z głową odkrytą, oznajmił mu o nim.
Hr. Adalbert postąpił kroków kilka, dosyć uradowany i przywitał grzecznie rekomendującego mu się oficjalistę.
— Ale to się wcale nieźle składa — szepnął Sokalskiemu — jeżeli człowiek roztropny, będziemy mogli od niego języka dostać...
Sokalski proprio motu, odwrócił się od Leszczyca i rzekł:
— Przyjdź waćpan za jaką godzinę... hrabia jest podróżą zmęczony i potrzebuje spoczynku.
Leśniczy ukłonił się i oddalił.
— Szczęśliwy traf! — szepnął hrabia.
— Gdyby to był w istocie traf i jabym go nazwał szczęśliwym — odpowiedział kamerdyner — ale temu człowiekowi z oczów patrzy wielka przebiegłość. On tu na nas czekał umyślnie i nie bez jakichś projektów. Możemy go trochę wybadać i coś się dowiedzieć, ale mu wiary dawać nie godzi się, kto wie co to za człowiek!
— Posądzacie go może niewinnie — rzekł hrabia.
— Zdaje mi się, że się nie mylę — potwierdził Sokalski. — Nie szkodzi go jednak wybadać, a że czasu mamy niemało, możeby pan hrabia pozwolił konie pocztowe dysponować dopiero na jutro... Nie mamy czego śpieszyć tak bardzo...