Strona:PL JI Kraszewski W hotelach 17.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Poznałeś pan zapewne — rzekł — w towarzyszce mojéj znajomą panu z Zurichu, la belle Emilie. Przypominasz pan sobie ten wypadek tragiczny?
Westchnął.
— Tak — dodał — historya to w istocie tragiczna, w któréj i ja rolę odegrać musiałem. Los téj nieszczęśliwéj ofiary żywo mnie obchodził...
Udało mi się obronić ją od zarzutu spólnictwa z tym łotrem, który nie był jéj ojcem ale wujem, i posługiwał się nią w sposób niegodny. Uratowałem ją — rzekł ciszéj — i ożeniłem się.
Nie śmiałem odpowiadać.
— Nie żałuję tego — począł żywo — chociaż musiałem dla niéj zerwać z całą rodziną. Czas okaże, iż się na niéj nie zawiodłem. Jestem, mogę powiedzieć, szczęśliwym.
Nie przedłużając drażliwéj téj rozmowy, pan Emil objaśnił mnie jeszcze, że w Frankfurcie zabawi dłużéj dla interesów swéj fabryki; spodziewał się tu odbyt znaleźć dla niéj.
W chwili gdyśmy rozmawiali, poza drzwiami oszklonemi, prowadzącemi do sali jadalnéj, jak cień mignęła postać słusznego wzrostu mężczyzny, który z widocznym pośpiechem zniknął nam z oczów.
Emil poruszył się na krześle, jak gdyby chciał gonić, ale natychmiast, opamiętawszy się, zapalił spokojnie cygaro.
Pożegnaliśmy się wkrótce potem. Ja wieczór spędziłem w fantastycznym ogrodzie przy Palmowym domu, a Emil miał być w teatrze. Namawiał mnie z sobą, gdyż żona chciała dla wypoczynku w domu pozostać, ale w dusznym teatrze dla Moserowskiéj komedyi zamknąć się na wieczór cały nie miałem ochoty.
Wyjeżdżałem bardzo rano. Hausknecht, który mnie miał zbudzić, przyszedł w istocie o naznaczonéj godzinie, ale zarazem oznajmił mi, że ktoś się chciał widzieć ze mną.
Prawie w téjże chwili ujrzałem bladego jak ściana Emila, który szedł słaniając się ku mnie.
— Wiesz pan? — szepnął, i głosu mu zabrakło. — Wiesz? — powtórzył — uciekła z nim wczoraj wieczorem.
— Kto? — zapytałem zdziwiony.
— Emilia — dodał chmurno — ale gonić ich nie będę.




W rok potem spotkałem znowu pana Emila na bulwarach paryzkich; poznał mnie i sam zaczepił.
— Miałeś pan wrócić do kraju? — zapytałem — jakby kończąc rozmowę rozpoczętą przed rokiem w Frankfurcie.
— Wróciłem ale nie mogłem usiedzieć na miejscu, nie umiałem się zająć czémkolwiek. Ja muszę włóczęgą czas zabijać...
— I ją gonić — dodałem z ubolewaniem nad słabością stéranego człowieka.
— Nie gonię, słowa dotrzymałem — ale szukam sposobności aby na nią spojrzeć choć z daleka...
— Spojrzeć z pogardą...
— Gardzić mogę ale nienawidzić nie umiem — wyjąkał biedak i westchnął żałośnie.
— I dokąd będzie téj włóczęgi?
— Albo ja wiem! — odpowiedział i zwiesił głowę, jakby ją poddawał pod miecz kata.




Niedawno doniósł mi kochany mój były sąsiad, Marcin Rustejko z Rumczyczek, że pan Emil powrócił do domu, podobny do widma jakiego, tak wysechł, wyżółkł, wyłysiał. Panna Emilia