Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strzelecki wpadł do niego nazajutrz zrana, znalazł go w domu, niewyspanym po długiéj nocnéj szulerce, zimnym, i napróżno uściskami i prośbami coś z niego dobyć się starał.
— Nic mi nie jest — rzekł mu kwaśno Witold — ale nie wiem co u licha stało się twojéj żonie na balu, a na mnie skrupiło.
Zamiast wdzięczności, dała mi odprawę niegrzeczną, do któréj ani byłem przygotowanym, anim na nią zasłużył. Nie widzę więc potrzeby ulegania kaprysowi.
— No, ale przyjdź do nas, porozumiemy się — rzekł Strzelecki. — Ona dotąd chodzi jak struta, jestem pewny, że czuje swą winę.
Witold ruszył ramionami i okazać się starał, że go to mało obchodziło.
Strzelecki, usiłując mu się przymilić, słodki, czuły, serdeczny, przesiedział tu godzinę i powrócił z niczém.
Rozterka ta pomiędzy hrabiną Idalią a Witoldem, jedynym przyjacielem, któremu zwierzać się mogła i który jéj zapatrywanie się na świat podzielał, dolegała osamotnionéj. Z przeszłości tajemniczéj Witold więcéj się domyślał, niż wiedział. W teraźniejszéj niepewności swéj, jak postąpić należało, mógł on jéj być bardzo użytecznym. Gotową była z pewnemi korrekturami przyznać mu się nawet do całéj swéj przeszłości.
Pomocnik ten, choć nic nigdy nie robił darmo, nie był do pogardzenia. Miał on w świecie tak przeróżne stosunki, w sobie tyle przebiegłości i zręczności, że się mógł stać nadzwyczaj pożytecznym sprzymierzeńcem.
Po namyśle więc, tegoż dnia hrabina Idalia siadła, aby napisać bilecik do przyjaciela, który poczynał się od wyrazów (pisała zawsze po francuzku): Ne me boudez pas.
Liścik był smutny, zagadkowy, a razem czuły i przepraszający. Odebrawszy go, hrabia stał nad nim długo. Nie miał przywiązania do hrabiny, bo w życiu nie kochał nikogo oprócz siebie, ale nałogiem się dla niego stało obcowanie z istotą, równie jak on zepsutą, przed którą z niczém się taić nie potrzebował.
Oprócz tego był ciekawy, „quelle mouche” mogła ukąsić wśród świetnego balu kobietę, któréj próżność tylko i interes zadrażnione być mogły.
Łatwo więc odgadnąć było skutek listu. Hrabia Witold sam osobiście przyniósł odpowiedź, zapominając urazy, śmiejąc się, choć nieco sztywny.
Strzelecki miał tego wieczora dwu młodych gości z prowincyi, którym spodziewał się sprzedać dwa wyścigowe bieguny, zajęty więc był nimi, i okłamywał ich, sam nie wiedząc, czy prawdę mówi, czy kłamie. Witold i gospodyni domu mieli więc czas i swobodę do otwartego pomówienia z sobą. Hrabina Idalia rozpoczęła od skruchy, od wzywania w pomoc przyjaźni.
Usiedli na kozetce w szarym kątku.
— Jestem zmuszona, cher ami — rzekła — i tą najsmutniejszą, czarną cząstką życia mojego podzielić się z tobą, którą wstyd i wstręt dotąd osłaniał. Nie byłabym jéj taiła, ale mnie ona boli jak niezagojona rana, a ran nikt nie pokazuje chętnie.
Wiész o tém, że byłam wdową, wychodząc za Adasia, ale mój piérwszy mąż wcale się nie nazywał de Bellecourt...
Witold zwrócił się ku niéj ciekawie.
Zaczynało go to żywo obchodzić.
Hrabina spuściła oczy.
— Słuchaj — rzekła — musiało się o uszy twoje obić kiedy nazwisko Ryszarda Bartskiego?
— Znałem go osobiście! — wykrzyknął zdumiony Witold — wygrał raz u mnie tysiąc rubli, ale karty były znaczone... Byłażbyś tą...
— Osławioną Ryszardową Bartską — obojętnie wtrąciła hrabina. — Tak jest... Rozumié się, iż to zachowasz...
Witold ramionami poruszył.
— Zawsze w twojéj przeszłości domyślałem się jakiegoś skrytego dramatu — rzekł — chodziło o tytuł tylko. Continuez.
— Słyszałeś może, iż Bartska była zmuszo-