Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 65 Ł 3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, i emeryt, nader pobłażająco, wesoło przyjmując zwierzenia, nie okazał, aby w nich go co raziło.
Przechadzki i równie niewymuszone rozmowy trwały dni parę. Maks ciągle się spodziewał badania, ale emeryt więcéj nad to, co się dowiedział, nie potrzebował już wiedziéć.
Bartscy oczekiwali z wielką niecierpliwością. Mieli tymczasem sposobność sami poznać lepiéj emeryta, który obudził w nich szacunek i wielkie wyobrażenie o swéj filozofii i znajomości świata i ludzi.
Wprawdzie obejściem się nie mógł Maksa nauczyć salonowego obyczaju i języka, bo był prostakowaty i weredyk, ale na rozwinięcie umysłu podziałać skutecznie było mu łatwo.
Po tych dniach kilku Paradziewicz zdał sprawę starym z tego, co znalazł w ich wnuku.
— Zaniedbany zupełnie — rzekł — wszystko w nim śpi, ani wyrokować można, co się da z odrętwiałości wyprowadzić, a co na wieki zamarło.
Dziś jest to roślina, wegetująca tylko jako istota cielesna, duch nie wyzwolony. Tymczasem organizm zwierzęcy czyni go dojrzałym, instynkta się poruszają. Dziecko umysłem, jest ciałem już mężczyzną. Wiele zrobić z niego wątpię ażeby można było, coś jednak da się wykrzesać.
Probójmy.
Trudność potém zaszła o to, że profesor chciał do siebie wziąć ucznia, a Bartscy profesora do domu swojego zapraszali, aby miéć wnuka ciągle przy sobie i sami téż przykładać się do wyrobienia z niego człowieka.
Zgodził się wreszcie Paradziewicz zamieszkać przy nich, poczyniwszy sobie zastrzeżenia różne, i rozpoczęło się wychowanie i nauka.
Emeryt podjął się tylko mentorstwa i nadzozu, to jest najcięższéj części wychowania, do reszty wzięto osobnych nauczycieli.
Chłopiec pod wąsem musiał rozpoczynać od elementarnych prawie lekcyi, a nie szły mu one łatwo. Pamięć miał dosyć dobrą, pojęcie pozostało tępém.
Ale wyszedłszy z Paradziewiczem po lekcyach na przechadzkę, gdy o życie praktyczne się ocierał, okazywał pojęcie jego tak zdrowe, a nawet czasem bystre, iż go zadziwiał.
Z książki nie korzystał wiele, z rozmowy illustrowanéj tém, na co patrzał, więcéj nierównie.
Emeryt nie rozpaczał.
Trudno tylko było niezmiernie hamować cielesne pożądliwości. Widok jadła i napoju czynił na nim wrażenie jak na wygłodzoném zwierzęciu.
Paradziewicz probował przesytu, ale ten na bardzo krótki czas pomagał, wstrzemięźliwości zaś żadne rozumowanie wmówić mu nie mogło. Milczał naówczas i kłamał.
Emeryt udawania tego nie znosił.
O pośpiechu, jakiego żądali Bartscy, mowy być nie mogło. Paradziewicz mówił, że karczować musi, nim siać zacznie.
Staruszkowie oboje ze swéj strony przykładali się także do wychowania wnuka, a wnuk, mimo wiedzy i woli, zmusił ich do zmiany obejścia się małżeństwa z sobą, gdyż owe wiekuiste kłótnie i spory Bartskich musiały przez wzgląd na niego ustać.
Kłócili się sam na sam, ale przy nim wstrzymywali. Maks parę razy śmiać się zaczął z ich sporu, spostrzegł to pan Waleryan, poszeptał z żoną, i musieli się pilnować.
Serce niezepsute a wdzięczne przywiązało się rychło do dobroczyńców. Szczególniéj do babki, wyrozumialszéj dla niego, przystał Maks. Dla obojga był z poszanowaniem niezmierném, pokorą niemal zbyteczną, ale ich ujmującą.
Prawda, że miał im za co być wdzięcznym, bo wszelkie możliwe życzenia jego spełniali chętnie, ze szczodrobliwością ludzi możnych.
Dostał więc konia wierzchowego Maks, do którego się namiętnie przywiązał, kupiono mu psa ogromnego, stroił się jak chciał, a jadł i pił tak, że babkę tém często przestraszał. Obawia-