Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 62 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiesbadenu i, nie odwołując się do mnie, dopłynąć do Livorno! Dokazuje cudów.
Zadumał się nieco.
— Gdyby mnie była zabrała z sobą!
Natychmiast jednak pomiarkował, że, wyjeżdżając, majątek bezbronny oddałby na łup wierzycielom. On jeden jeszcze opędzać się im umiał kłamstwami, wybiegami i z dnia na dzień wymyślanemi środeczkami odroczenia katastrofy, w nadziei, że jakieś cudowne zrządzenie Opatrzności powinno go ocalić nad przepaści brzegiem.
Wyjeżdżając z Warszawy, porzucił był w niéj hrabiego Witolda, niby zawsze wybierającego się jeszcze do Homburga. Razem prawie z listem hrabiny z Livorno nadeszła wiadomość ustna, że hrabia Witold wyprzedał się zupełnie z mebli, mieszkanie swoje odnajął jakiemuś Wołyniakowi a sam, jak powiadano, miał się zupełnie ekspatryować.
Żałowali go jedni, drudzy, szczególniéj bliższa rodzina, któréj nie był pociechą, radzi byli, pozbywając się, nieco zawsze kompromitującego ją kuzyna. Majętniejsi nawet, których łaską się utrzymywał w części, gotowi byli złożyć się dla niego na pensyę stałą, byleby nie powracał do kraju.
Przed ludźmi oni sami go bronili, ale między sobą nazywali go szulerem, awanturnikiem, czyniącym zakałę rodzinie. Nie mogło więc być nic dla nich milszego nad wygnanie go za granicę. Złożyć się chętnie ofiarowano na kilkanaście tysięcy złotych z warunkiem, aby nie powracał.
Rozumié się, że hrabia Witold z właściwym sobie cynizmem wyzyskał położenie, które znał doskonale i, jakeśmy mówili, z góry rachował na nie. Składało się wszystko najprzedziwniéj dla Idalii i dla niego, ale dla Strzeleckiego fatalnie.
Już to samo, że miał pozostać osamotniony, że musiał myśléć o sobie, przerażało go. Nie przypuszczał jeszcze zupełnego rozstania z żoną, ale list jéj dawał do myślenia. Odczytał go razy parę.
Idalia pisała:
„Zdrowie moje wymaga koniecznie zmiany klimatu, doktorowie mi Włochy zalecają. Wiem, że interesa twoje nie dozwolą ci zapewnić mi tu nawet najskromniejszego, ale wygodnego bytu. Ty sam musisz dla zawikłanych interesów w kraju pozostać. Szczęściem się tak składa, że ja tu wypadkiem odszukałam moich krewnych, których nie znałam, a ci mi chcą dopomódz.
Nie będę ci więc ciężarem, lub przynajmniéj jak najlżejszym. Przyślesz mi co będziesz mógł. Staraj się swoje majątkowe interesa ułożyć, życzę z serca, aby ci się to powiodło i t. d.”
List ten w początkach zmieszał Strzeleckiego, lecz było w jego charakterze i nawyknieniu zawsze szukać w każdym wypadku pociechy chwilowéj, wybiegu jakiegoś, troskę odkładającego na jutro. Potrafił sobie wytłómaczyć, iż to było prawdziwém szczęściem, że go żona od siebie oswobodziła.
Nastąpiła narada ze starym kamerdynerem Raszkanem, który wprawdzie dorabiał się niezależności z kieszeni swego pana, ale miał pewien rodzaj politowania i przywiązania do niego.
Raszkan radził zlikwidować długi, wejść w układy z wierzycielami, sprzedać pałac w Warszawie i, ograniczając się tém, co mogło pozostać, urządzić sobie wygodne życie na wsi. Zarazem stary sługa ofiarował się znaléźć człowieka, prawnika, plenipotenta, który mógł się podjąć wszystkiego i Strzeleckiego nieudolnego uwolnić od troski.
Hrabia Adaś myślał to powierzyć Witoldowi, ale kamerdyner, znający go, krzyknął, protestując.
Razem z tém dowiadywano się, że wyemigrował. Jak w całém życiu, tak teraz Strzelecki z lekkomyślnością niepojętą los swój zdał na kamerdynera i na człowieka, którego mu ten nastręczył.
Oddychał, bo miał być przez jakiś czas wol-