Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 61 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

od hrabiny. Spojrzała na niego i uderzyła ją zmieniona twarz syna, malujący się na niéj niepokój i cierpienie.
— Duszko moja! Lutku! co tobie! co tobie! zmiłuj się! — krzyknęła.
— Nic mi, matusiu, słowo daję — rzekł Lutek, całując ją po rękach. — Zmęczyłem się, znudziłem, i tak mi jakoś było niedobrze, że musiałem z godzinę chodzić po Saskim Ogrodzie, aby otrząsnąć się z tego.
Dla Pawłowiczowej dość było najmniejszéj poszlaki, możliwości choroby, aby się przestraszyć. Nie powiedziała nic, wprowadziła go do saloniku, a sama pobiegła do kuchni i potajemnie posłała po doktora Helbiga.
Lutek tymczasem ochłonął, znalazłszy się znowu w tym domu, w którym istotnie zdawało mu się, że nowe rozpoczął życie. Po piérwszéj matce zostało mu tylko zatarte, mgliste wspomnienie surowego obejścia, potrącań, groźb i łajania.
Powróciwszy z kuchni, Pawłowiczowa chciała go rozpytywać o hrabinę, ale Lutek zbył ją tém, że oprócz nudów, jakie go tam spotkały, nic nie miał do opowiadania.
Wieczerza się przypóźniła nieco, a tymczasem, nauczony co miał mówić, nadszedł doktór Helbig ze śmiejącą się twarzą, oznajmiając, że przypadkiem obok był u chorego i nie chciał pominąć pani Pawłowiczowéj, nie pokłoniwszy się jéj.
Matusia wykrzyknęła, niby ciesząc się niespodzianką:
— A! jakże to dobrze, że kochany konsyliarz miałeś myśl zajrzéć do nas. Oto właśnie Lutek mi z miasta czegoś niedysponowany powrócił.
Chłopak doskonale zrozumiał całą tą macierzyńskiéj troskliwości komedyjkę, uśmiechnął się.
Helbig wziął za puls, rozpytał się go po cichu, ruszył ramionami i kazał wziąć proszki burzące dla uspokojenia.
Ale i bez nich Lutek już wracał do normalnego stanu. Mówił sobie, że nie miał się czego obawiać, że najgorszą przebył chwilę.
Im więcéj myślał nad tém, co go spotkało, tém się mocniéj utwierdzał, że powinien był dom hrabiów Strzeleckich opuścić zupełnie i wymówić się od amatorskiego teatru.
Doktór, któremu podszepnął słów kilka, ścisnął go za rękę i, choć nie rozumiał powodu, obiecał pomoc swoją.