Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 60 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o dyabełka. Witold mocno się kartom opierał i, jakby zmuszony, pogwałcony, ulegając napaści, kazał je podać.
Lutek, który nigdy w życiu nie grał, był prostym widzem w początku.
Szyderstwo Bolka, miłość własna, obawa wydania się nazbyt dziecinnym, zmusiły go rzucić coś na kartę. Jak prawie wszyscy początkujący, miał szczęście, wygrał.
Cudze te pieniądze piekły biednego Pawłowicza, chciał ich się pozbyć co najprędzéj, lecz gra i los ludzki prawie zawsze na przekorę sprowadza to, co niemiłe.
Lutek nietylko nie mógł wygranéj zwrócić, stawiąc ją rozpaczliwie, śmiesznie, ale wygrał sumkę stosunkowo dosyć znaczną.
Niesłychanie go to zmieszało, tém bardziéj, że bardzo zręczny hrabia Witold grze umyślnie koniec położył i rewanż do przyszłości odesłał.
Lutek w ten sposób był związanym.
Do znajomości z hrabiną Strzelecką krok już był tylko. Za pozór do niéj użyto znowu talentu mniemanego Pawłowicza, projektu jakiegoś nowego amatorskiego przedstawienia, które hrabina Idalia miała na myśli.
Umówiono się, że Lutek przyjdzie wieczorem do Witolda i da się do Strzeleckich zaprowadzić.
Gdy matce to oświadczył Lutek, który się jéj ze wszystkiego spowiadał (do gry a wygranéj tylko się nie przyznał, wiedząc, jak się ona jéj obawiała), Pawłowiczowa dojrzała w tém tylko nader pochlebnego uznania wszystkich tych doskonałości swojego dziecka, które oddawna w niém widziała.
Ucieszyło ją to niezmiernie, wywołało uściski, a zaraz za tém troskę o ubiór, o to, ażeby Pawłowicz w hrabiowskim domu wyglądał jak paniczyk i t. p.
— On bo stworzony jest do tego świata — mówiła sobie w duchu — to darmo, ja, jak matka kura, z brzegu tylko patrzéć będę musiała, gdy on popłynie.
Z największą niecierpliwością wyglądała hrabina Idalia tego wieczora, gdy jéj Lutek miał być zaprezentowanym.
Od czasu, gdy go porzuciła tak nielitościwie w Ogrodzie Krasińskich, Lutek jéj nie widział wcale. W teatrze nie zwróciła na siebie oczu jego, rysy jéj, młodsze naówczas, zmienione, zestarzałe, w pamięci dziecka tak się zatarły, że poznać jéj, przypomniéć sobie nie mógł.
Chociaż przed Pawłowiczową nigdy o tém nie mówił, Lutek z młodych lat chwilę tę, gdy po raz piérwszy zabrali go z sobą Pawłowiczowie na noc do domu, ów nocleg na kanapie, owe piérwsze pieszczoty dobrze jeszcze pamiętał.
Znał historyę swą, o ile ją mógł znać, ale chował na dnie duszy. Była dla niego niepojętą, wstydził się jéj i, gdy teraz myślał czasem o swym losie, powiadał sobie, iż powinien był zapomniéć zupełnie o sromotném tém wyrzeczeniu się siebie, które go upokarzało. Zdawało mu się, że tamta matka nieszczęśliwa dawno umrzéć musiała, a przeszłość ta, pogrzebana, zatarta, tylko w jego duszy zostawiła garstkę czarnego popiołu.
Pawłowiczowa nigdy nie mówiła o niéj, unikała nawet starannie wszystkiego, co choćby najsłabiéj mogło wspomnienie to wywołać.
Nie bez wzruszenia i obawy znalazł się Lutek we wspaniałym salonie arystokratycznym.
Wystrojona, upiękniona, majestatyczna, poważna, z wielką słodyczą, pochlebnemi bardzo kilku słowami przywitała go hrabina Idalia.
Zblizka czynił na niéj wrażenie straszniejsze upiora, który powstał z grobu, tak dalece jéj przypominał nieboszczyka Ryszarda.
Kobieta zimna, zepsuta, z sercem wyschłém, po raz piérwszy w życiu znalazła się wobec zjawiska, które ją, nieporuszoną, sceptyczną, przejmowało trwogą niewysłowioną. Ona, co nie wierzyła w nic, myślała, patrząc na Lutka, o Bogu, o duszy, o wszystkich winach i plamach swojego żywota.
Zawsze pani nad sobą, tym razem musiała z największym wysiłkiem pracować nad tém,