Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 59 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciała sprobować, bądź co bądź. Podstawienie fałszywego wnuka ani na myśl im nie przychodziło, zdawało się niemożliwém.
Bartski, niewiele sobie obiecując po zaniedbanym ośmnastoletnim chłopcu, pragnął tylko, aby przynajmniéj powierzchowność miał przyzwoitą. Spodziewał się, że choć do pięknego Ryszarda był podobnym.
Gdy się drzwi salonu otwarły, a niemi weszła najprzód hrabina Idalia, za nią zaś strwożony znowu i onieśmielony pseudo-Maks, oboje Bartscy wstali i poruszyli się, śpiesząc ku niemu.
Chłopiec, taki, jakimeśmy go widzieli, nieokrzesany, niezdara, miał jedno dobre uczucie — szanował starych. Pamiętał tych, którzy się nim opiekowali sierotą, siwe włosy budziły w nim niemal religijne poszanowanie. W sercu téż złym nie był, choć bieda i opuszczenie zezwierzęciły go. Na widok Bartskich spokorniał, zląkł się i począł, nic nie mówiąc, całować ich po rękach, schylać się do kolan.
Uczyniło to niespodziane, a najlepsze wrażenie, rozpłakali się staruszkowie. Z za łez widzieli wprawdzie wielce niezgrabne stworzenie, lecz ono litość w nich nie odrazę budziło.
Przez chwilę oprócz płaczu nic słychać nie było. Piérwsze słowa, które na zapytanie dziadka odpowiedział Maks, zdradziły w istocie wielkie zaniedbanie, umysł mało rozwinięty, lecz dla tych, co kochać potrzebowali, były to rzeczy podrzędne.
Główna — mieli wnuka, mieli dziedzica imienia, cel w życiu.
Kazano Maksowi natychmiast pozostać u dziadostwa. Przystał na to z chęcią. Matka go pocałowała z czułością dosyć dobrze odegraną i pożegnała się wkrótce, wychodząc z bijącém serce. Wszystko teraz zależéć miało od losu, od wypadku, od usposobienia dwojga staruszków.
Trybulski, gdy Maks mu nie powrócił, począł zacierać ręce.
— Tysiąc czątych — rzekł — nie chodzi piechotą, ale jeśli, uchowaj Boże, zechcą one wędrować przez palce hrabiego Witolda, oberznie mi je niezawodnie, bo o porękawiczném nigdy nie zapomina.
Nie będziemy opisywali piérwszych chwil pisarza prowentowego, spędzonych na łonie nowéj rodziny.
Dziad i babka w ciągu wieczora płakali razy kilka. Zdumiewali się ciągle. Młodzieniec najwięcéj był zachwycony naprzód wieczerzą hotelu, o jakiéj wyobrażenia nie miał, a ta go wprawiła w humor brylantowy; potém łóżkiem, na którém wyciągnąwszy się, rzekł do siebie:
— Jak Boga kocham, jestem Bartski i nie ustąpię. Będę jadł jak król, pił jak pan i spał jak aniołowie na obłokach. Niech robią ze mną, co chcą, poddam się wszystkiemu, a do prowentu nie powrócę! Adie!




Co człowiek na świat z sobą przynosi, a co na nim zdobywa? Jest to pytanie, narzucające się nieustannie psychologom.
Po rodzicach bierze w spadku organizm wyborowy, lub dwu różnych kombinacyę. To pewna, a organizm ten, posłuszny prawom natury swéj, jest niemal wskazówką przeznaczeń. On kieruje i prowadzi w walce z wpływami zewnętrznemi, które go rozwijają, modyfikują i zmieniają.
Narzędzie duszy, mózg, przychodzi już nastrojony, życie go rozstraja, stroi, przestraja, tępi lub zaostrza.
W Lutku dobitnie czuć było pochodzenie jego. Rozkochana w nim matka przybrana, stara Pawłowiczowa, z całém uwielbieniem swém dla dziecięcia czuła najlepiéj, że ono jéj własném być nie mogło. Czasami przychodziła jéj na myśl dawno słyszana bajeczka o kurze, która wysiedziała kaczęta i, gdy one rzuciły się na wodę, stać musiała strwożona, bijąc skrzydłami na brzegu, bo popłynąć za niemi nie mogła.