Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 58 Ł 3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

subjektum owe wcale mu się nie podobało, i dorzucił:
— Widać po nim, jakie to było zaniedbane, ale niechno, niechno odżyje, odje się, ośmieli, będzie z niego człowiek.
Uderzył się po czole.
— W głowie nieźle, ale nie miał czasu się rozgarnąć, musiał pracować ciężko.
— Siadaj pan — przebąknął Witold do młodego chłopca, który nieśmiało zaczął się oglądać, nie wiedział gdzie i jak ma siąść, nie umiał sobie poradzić z kapeluszem; zajął w końcu miejsce i spojrzał na Trybulskiego.
— Gdzież pan byłeś? — począł badać hrabia Witold.
— Na Wołyniu, proszę pana hrabiego — przebąknął mniemany Maks. — Na ostatku u hrabiów Czackich przy prowencie.
— A w szkołach?
— Tylko w elementarnéj — zamruczał Maks.
— Będziesz więc dużo miał teraz do uczenia się — szydersko trochę dodał hrabia Witold.
— A dlaczegoż jabym się nie chciał uczyć, to i owszem — rzekł bojaźliwie młodzieniec. — Ja nie od tego.
Niepodobna było mówić z nim dłużéj.
Witold, nie chcąc go upokarzać, dał znak Trybulskiemu i wyszedł z nim do sypialni, Maksa pozostawiając w salonie.
— Nie mam ci czego powinszować — odezwał się, drzwi zamykając za sobą. — Egzemplarz nieosobliwy. Ba! na bezrybiu i rak ryba, to prawda; ale się lękam, że ani matka, ani dziadowstwo nie zechcą się przyznać do niego. Okrutnie jest niezgrabny i bałwanowaty. Czy można będzie z niego co wykrzesać? Wąs mu się sypie.
Trybulski potarł głowę.
— No, nie mogłem innego sprokurować, to darmo! — odparł, ręce rozkładając. — Gdy żadnego niéma, nie powinni być trudni, a ja jejestem pewny, że, dobrze go wytresowawszy, będzie z niego taki panicz, trochę ekscentryczny, jakich wielu.
— Honoru Bartskim nie zrobi! — rozśmiał się Witold.
— Dopytywałem pilno o obyczaje — szepnął Trybulski — wszyscy ręczą, że nie kradł, był pisarzem poczciwym, obowiązki spełniał pilnie. Ekonom dawał mu najlepsze świadectwo. Prawda, że za dziewczętami latał, że wódkę pije tęgo, no, ale to nie może być inaczéj. Na to młodość. Inni piją wino, on musiał gorzałkę.
Rozśmiał się Witold.
— Mówiłem ci, Trybulo — rzekł po namyśle — iż ja się w to nie mieszam. Prowadź go do hrabiny, jeżeli ona przyjmie, a Bartscy go od niéj wezmą, daléj niech sobie już będzie co chce.
— A moje tysiąc dukatów? — zagadnął Trybulski.
— Jabym ci za takiego bałwana i pięciuset nie dał — odezwał się Witold — lecz...
Ręką zamachnął.
Trybulskiego nie znała osobiście hrabina Idalia. Hrabia Witold przyrzekł jéj go wraz z Bartskim zameldować, ale niczego się więcéj nie podejmował.
Pan Oskar miał oczekiwać na wezwanie i oznaczenie godziny w małym hoteliku na Dziekance.
Następujący dzień upłynął cały, a Trybulski z elewem swym, nie ruszając na krok z ciemnéj izby, miał czas go mustrować, uczyć, przestrzegać. Mniemany Maks słuchał, chociaż potém się odzywając, strzelał okrutne bąki.
Z jednéj tylko funkcyi wywiązał się doskonale. Przyniesiono obiad niegodziwy z garkuchni, gdyż Trybulski nawykł był lada jakiém jadłem się obchodzić. Młodzieniec tak go zmiótł, talerze chlebem powycierał, kości poogryzał, że resztkami i pies-by się był nie pożywił. Chleba nie zostało ani okruszyny.
Trybulski go potém spytał, czy nie był głodny, zawahał się i odpowiedział skromnie:
— Żeby tak bardzo, to nie, ale-by się co przetrąciło.