Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łotrem i zepsutym człowiekiem, Trybulski nie miałby dla niego ani téj sympatyi, ani takiego uwielbienia. Mówił sobie zapewne: Przecież to pan z panów, więc kiedy jemu wolno, czemuż mnie nie?
Nie miał stałego miejsca pobytu pan Oskar, najczęściéj jednak przesiadywał w Lublinie, gdzie miał dworek na przedmieściu. Interesa lichwiarskie, procesa, nabywanie różnych wierzytelności, sprowadzały go czasami i zatrzymywały w Warszawie. Naówczas regularnie przychodził zrana, na ciepłe nóżki, do Witolda, siadał przy jego łóżku i cieszył się kochanym paniczem.
Właśnie gdy rozmyślał o synu zgubionym Witold, nadjechał i nadszedł do niego jednego ranka Trybulski.
Poznawszy go po chodzie zdaleka, hrabia począł krzyczéć z łóżka.
— A bywajże, bywaj, hospodynie miły... chodź łajdaku, bo mam pilny interes. Gdzie o szelmostwo chodzi, bez szelmy obejść się nie można.
Trybulski dziękował i śmiał się.
Po bardzo krótkich preliminaryach rozmowa poczęła się niezmiernie ożywiona. Zamknięto drzwi.
Witold opowiedział najprzód historyę hrabiny Idalii Trybulskiemu, któremu wiele słów nie było potrzeba, pojmował i domyślał się z łatwością nadzwyczajną. Nim dokończył, już pan Oskar wiedział, czego po nim żądać miano.
— Ale słuchaj i wraź sobie dobrze w pamięć — dodał Witold. — Ja się do tego nie mieszam, ja o niczém nie wiem. Hrabina Idalia nie powinna się domyślać nic. Ty robisz sam; będzie źle, spadnie na ciebie, a ja piérwszy szczuć będę na oszusta. Powtarzam ci, umywam ręce. Sprawa twoja, rozumiesz?
Trybulski siadł, ręce dwie złożywszy i wbiwszy palce w usta, zadumał się, pokiwał głową.
— Licho wié, czy ja się tego podejmę — rzekł. — To pachnie kryminałem, ja takich spraw nie lubię, a kiedy człowiek ryzykuje się wisiéć, niechby wiedział za co. Hrabinie to da pół miliona, a mnie co? Dla miłości jéj, a choćby i waszéj, panie hrabio, nie pójdę przecie z kamieniem u szyi w studnię.
— Ale, głupi Trybulko — przerwał hrabia — jakże możesz myśléć, że kto od ciebie darmo wymagać tego będzie?
— Nie widzę hypoteki — ruszając ramionami, rzekł Trybulski — a jak pana hrabiego kocham, wolałbym stracić co własnego grosza, niż w taką wléźć kabałę.
— Ja ci poręczam, jeżeli się uda, tysiąc czerwonych złotych! — zawołał hrabia.
Rozśmiał się Trybulski.
— Za jakiegoż pan hrabia mnie ma głupca — rzekł. — Czyż ja kiedy pieniądze jego widziałem? czy pan je możesz dać? A gdyby hrabina dała, czyżbyś mi je wypłacił? Facecya!
— Nie wierzysz mojemu słowu? — odparł Witold.
— Pan sam mnie tego nauczył, że słowo wiatr — dodał Trybulski. — Nie chcę rąk paskudzić! nie, nie.
Pomysł użycia Trybulskiego był bardzo dobrym, ale sposób skłonienia go do podjęcia się sprawy téj — trudnym do wynalezienia. Stary wyga był nadto ostrożny, a mimo całéj miłości dla swego panicza w kaszę tę léźć sobie nie życzył.
Potrzeba było namówić go, aby on sam proprio motu poszedł ofiarować usługi hrabinie Idalii, a Witold mu obiecywał, że ona tysiąc dukatów złoży u bankiera.
I tak nawet niechętnie przystępował do roboty Trybulski, ledwie Witold łajaniem, prośbami, naleganiami wymógł na nim, iż obiecał pomyśléć o tém.
On sam trzymał się ostrożnie na boku.
Konferencya ostatnia z matką dała poznać w Trybulskim człowieka, którego się z powierzchowności nie domyślała. Wybadał ją tak, przejrzał papiery, przypatrzył się miniaturze