Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 55 Ł 3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dało doprowadzić do skutku, ale życie upływało znośnie.
Wśród awanturniczego tego rzucania się w młodości na różne strony, hrabia Witold zmuszonym był ocierać się o najrozmaitszych ludzi, posługiwać nie zawsze najczystszymi.
Zręczny w dobieraniu narzędzi, umiał doskonale je zużytkować.
Ze starych sług rodziców jego jeden szczególniéj pozostał z nim w stosunkach, które wspólny zawiązał interes.
Był to człowiek sui generis niepospolity. Zwał się Oskarem Trybulskim, chociaż powiadano, że początkowo była to tylko Trybulka. Znacznie starszy od hrabiego Witolda, u zubożałych rodziców niegdyś na ostatku był rządcą i plenipotentem, i mówiono, że z ochłapów ich złożył sobie piérwszy zapasik do dalszego pochodu przez życie.
Czém się on właściwie zajmował, trudno było oznaczyć. Znał praktycznie prawo, umiał dać radę w razie najzawikłańszym, a nadewszystko był to intrygant, wyrobkowicz, oszust, dla którego nie było rzeczy niemożliwych, począwszy od sfałszowania dokumentu, aż do usunięcia go z akt, gdy zawadzał.
Jeżeli Trybulski potrzebował do czego świadków przysięgłych, nigdy mu na nich nie zbywało. Drogi, któremi chodził, jemu tylko jednemu znanemi były, zacierał ślady za sobą.
W wielu razach hrabia Witold, którego Trybulski był wielbicielem, posługiwał się nim. Osobliwa rzecz, zepsuty ten stary szachraj miał rodzaj przywiązania do panicza.
Słabość ta dochodziła do tego stopnia nawet, że w razach ostatecznych (nie do wiary to prawie) dawał mu pieniądze.
Witold się za to wyśmiewał z niego.
Spojrzawszy na pana Oskara Trybulskiego, nikt w świecie nie domyśliłby się w nim takiéj przebiegłości człowieka.
Okrągły był, otyły, z ogromną twarzą czerwoną, rozlaną, z wyrazem na niéj niemal głupkowatym. Na łysinie resztka włosów z tyłu zagarniętych tułała się, uparcie na kołnierz spadając. Natura dała mu tę fizyognomię nic nie znaczącą, jak wężom i gadom daje czasem barwę ziemi, po któréj pełzają, aby tém łatwiéj na swą ofiarę mogły się zaczaić.
Oczy nie miały wyrazu, biegały niespokojnie, złapać je było trudno, nie mówiły nigdy nic. Na dobitkę Trybulski, mówiąc, bełkotał i najmniejszego nie miał daru wymowy. Kto go nie znał, aniby na niego chciał spojrzéć.
Witold z nim był na téj saméj stopie poufałości stosunków, co z hrabiną Idalią. Dla Trybulskiego nie miał tajemnic, chwalił się przed nim nawet z tych swych czynności, których wstydzić się był powinien. Było w zwyczaju, że hrabia go po staréj poufałości łajał, szydził z niego, obchodził się z nim jak ze ścierką, co nie przeszkadzało, że Trybulski go kochał i uwielbiał.
Znali siebie i swoje interesa wzajemnie tak doskonale, że im nigdy nic nie uszło, co się tyczyło jednego lub drugiego.
Aby dać wyobrażenie tonu, którym Witold przemawiał do tego powiernika, powiemy, że zwykle witał go konceptem:
— No, Trybula, ileż ta nakradłeś pieniędzy i ilu przez ten czas okpiłeś ludzi?
Trybula ruszał ramionami, śmiał się, starczyło mu to za pochwałę, i odpowiadał:
— Kochane moje panisko! bodajeś zdrów był! Niéma się czém chwalić, ludzie strasznie wyrozumnieli.
W przekonaniu hrabiego Witolda, jeżeli kto, to Trybulski mógł dostarczyć hrabinie Idalii zgubionego syna. Do takich spraw trudnych był człowiek jedyny, genialny, mówił hrabia.
Zwierzyć mu się można było bezpiecznie; zdradziłby nieochybnie każdego innego dla własnego interesu, ale hrabiego nigdy. Dla niego gotów był nawet do poświęceń.
Są takie słabości w ludziach niewytłómaczone. Kto wié? może gdyby hrabia Witold był szlachetnym, nieposzlakowanym, a nie takim