Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina obie rączki podniosła, trzepiąc niemi, do góry.
— Ja? ale toby było fatalnym, fatalnym, fałszywym krokiem. Dotąd nie potrzebują wiedziéć, kim jestem, dosyć im tego, kim byłam.
Witold głową dał znak przyzwolenia i zadumał się.
— Pół miliona — rzekł, powolnie cedząc. — Gdyby się to powiodło, powinszowałbym wam... ale... w takim razie...
— O! w takim razie — śpiesznie dorzuciła Idalia — mon plan est tout fait. Muszę porzucić Strzeleckiego usunę się gdzieś, nie wiem, za granicę może, postaram o urządzenie sobie jeżeli nie świetnéj, to znośnéj egzystencyi.
— Idzie o znalezienie syna — szepnął jakby sam do siebie Witold.
— Radź mi — wyciągając rękę ku niemu, odezwała się hrabina. — Możesz być pewnym wdzięczności mojéj.
Gdy to mówiła, towarzysz jéj, oparty o poręcz kanapki, już rachował. On i Idalia mogli gdzieś żyć bardzo przyzwoicie i mile, faisant ménage ensemble... naprzykład we Florencyi, w Rzymie, nawet w Paryżu. Warszawa już dla Witolda była wyczerpaną, on tu nadto był znanym.
Gotów był więc na wszelki wypadek posiłkować hrabinie.
— Strzelecki o całéj téj historyi wiedziéć nie powinien — dodał.
Idalia plasnęła w ręce rozpaczliwie.
— Nie potrzebniem mu się wygadała — rzekła — ale przyjął to obojętnie. Przeszkadzać mi nie będzie; gdy wszystko się powiedzie, nic łatwiejszego, jak pozbyć się Adasia...
Sentencyonalnie hrabia Witold dodał:
— A zbyć się go należy koniecznie. Zrujnowany, będzie nieznośną zawadą, jest do niczego. Dla jakiegoś bankiera, dorobkiewicza, może być jeszcze dobrym wcale na okaz pasożytem.
U nas w Polsce magnaci czasem sobie dla pyszności pensyonowali drążkowych kasztelanów i zubożałe książątka na marszałków dworu; czemuby się i dziś dla Strzeleckiego nie miał znaléźć taki świeżo ozłocony panek, który żywić go będzie chętnie pasztetem, aby miał przyjemność odezwać się do niego przy gościach: Mój hrabio, przynieś mi, proszę, chustkę do nosa!
Ze śmiechem koncept ten nieosobliwy przyjęła Idalia.
— Najzabawniejsze to — dodała — że ten biedny Adaś nie może uwierzyć w swą ruinę, i roi mu się, że w podpartéj żyć jeszcze będzie.
— A jest to jedna z tych ruin — rzekł zimno Witold — które z dnia na dzień walą się w gruzy za najmniejszém jakiémś wstrząśnięciem. Biedny człowiek!
I przyjaciel z żoną, najdzielniejsi sprawcy téj ruiny, nad którą się tak litowali, poruszyli ramionami. Oni się nie czuli do winy, winowajcą był Adaś.
Raz jeszcze rączkę białą hrabina wyciągnęła ku przyjacielowi.
— Pomagaj mi — odezwała się — jesteś jedynym człowiekiem, na którego liczę.
— O ile tylko zdołam — szybko odpowiedział Witold — chociaż znalezienie chłopca w tych warunkach, jakie się tu stawią nam, nadzwyczaj trudne.
Zwrócił się myślą nagle uderzony do Idalii.
— Chłopiec nie był do ojca podobny? — zapytał.
— Jak dwie krople wody — radośnie i żywo natychmiast odparła matka. — Zapowiadał przynajmniéj tak niesłychane podobieństwo.
— Masz miniaturę ojca? — wtrącił Witold.
Zamyśliła się hrabina.
— Zmuszona zmienić nazwisko — rzekła — wszystkie te ostatki małżeństwa i Bartstwa musiałam ukryć. To szczęście, żem ich nie zniszczyła. Zdaje mi się, przypominam sobie, że w początkach, gdy się zakochał we mnie Ryszard, przywiózł mi w medalionie oprawną mi-