Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 54 Ł 3.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ną wyrzec się synka, i porzucić dziecię, które do nowego małżeństwa było zawadą.
— O tém nie wiem — rzekł, nie okazując zdziwienia Witold — ale cóżeś z nim zrobiła?
Idalia pomyślała chwilkę, jak ma ubrać i czy ma ten wypadek ubierać. Z Witoldem mogła być prawie szczerą.
— Rzecz bardzo prosta — odpowiedziała zimno. — Chodziłam naówczas codzień dla widywania się z Adasiem do Ogrodu Krasińskich. Chłopiec bawił się w głębi. Dwoje jakichś staruszków, zapewne coś mieszczańskiego, zajęli się dzieckiem i poczęli je pieścić. Nie wiem ich nazwiska. (Tu westchnęła). Jednego wieczora powierzyłam im chłopca, a sama wyjechałam ze Strzeleckim za granicę. Odtąd nie wiem co się z nim stało.
— Jakby rozdział z nieosobliwego starego romansu! — rozśmiał się hrabia Witold. — Cóż tedy? Znalazł się utracony?
— A! właśniebym go pragnęła najgoręcéj odszukać — zawołała Idalia. — Bartscy starzy, rodzice Ryszarda, wyrzekli się syna i wnuka, wydziedziczyli ich, mnie znać nie chcieli. Tymczasem umarł im bezdzietnie syn drugi, nie mają nikogo, szukają wnuka, gotowiby do największych ofiar, a są ludzie milionowi.
— To nie ulega wątpliwości — wtrącił żywo, coraz więcéj okazując zajęcia hrabia Witold. — Znam z odgłosu fortunę ich, która należy do najpiękniejszych posiadłości terytoryalnych w kraju.
Idalia wzruszyła ramionami.
— Potrzebuję tego syna odnaléźć — dodała — choćby go przyszło...
— Skomponować — dorzucił nagle Witold, śmiejąc się.
Zamyślił się nagle i potarł czoło.
Hrabina ciągnęła daléj:
— Wśród balu samego od barona Kresse dowiedziałam się nagle, jak piorunem rażona, że starzy Bartscy są w Warszawie, że gonią za tym wnukiem, wystaw sobie moje wzruszenie. Właśnie w téj chwili przyszedłeś, gdym jeszcze nie mogła zapanować nad sobą.
— Cóż myślisz? — spytał Witold — kombinujmy!
— Najprzód pojechałam w sekrecie zobaczyć tych starych i przekonać się osobiście, ile na nich rachować można... Powtóre, ogłoszenie o dziecku wysłałam już do dzienników.
— A! więc to o niém tyle rozsiano plotek! — śmiejąc się, rzekł Witold. — Cóż daléj?
— Przed Bartskimi musiałam powiedziéć, że syna mam... a dotąd najmniejszego śladu... Jeżeli umarł...
Witold dumał.
— Ile on lat miałby dzisiaj? — spytał.
— Ośmnaście — rzekła cicho hrabina.
— Najgorszy wiek do udawania fałszywego Dymitra — począł Witold. — Młodzik w tym wieku nie potrafi nigdy dobrze żadnéj odegrać roli. W téj porze życia człowiek jest jeszcze sobą i nie potrafi zwlec skóry z siebie. To fatalne...
— A! fatalne! wiem o tém — szepnęła Idalia — ale się prawdziwy znaléźć może. Chłopak był zdrów, zahartowany, i nie powinien był umrzéć.
— Ale mógł zapaść gdzieś w jakiś kąt ciemny, z którego dobyć go będzie trudno, lub niepodobna — powoli wycedził hrabia.
Idalia mu przerwała.
— Byłam wczoraj u tych Bartskich. Nie wyglądają na milionerów, a oboje nieznośni... Zażądali odemnie warunków wyrzeczenia się zupełnego dziecka, bo mnie znać nie chcą... ani ja ich tak bardzo.
— Cóżeś odpowiedziała? — z zaostrzoną ciekawością odezwał się Witold.
— Że miałam wydatki, żem poniosła dla syna ofiary — poczęła hrabina. — Zażądałam tylko indemnizacyi i oznaczyłam ją na pół miliona złotych. Nie okazali nadzwyczajnego zdziwienia...
— Zaprezentowałaś się im jako Strzelecka?