Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

buję powetować straty moje, które były znaczne... Mam teraz inne obowiązki...
Starzy, pochwyceni tak niespodzianie, badać się zaczęli oczyma; potrzebowali się naradzić.
Bartski piérwszy zamruczał:
— Potrzebujemy rozważyć przecie... Jakież pani dziś nosisz nazwisko i jakie złożysz nam dowody, że byłaś w istocie naszą synową?
Na to pytanie nieprzygotowana, zmieszała się nieco hrabina, ale to trwało krótką chwilę.
— Jakie dziś noszę nazwisko, to do państwa nie należy — odparła dumnie. — Papiery po mężu, metryka mojego syna zaświadczą o mnie i o nim.
Bartski się szydersko zaśmiał.
— Do czegoż ta tajemnica? — spytał.
Hrabina Idalia, mająca w tém rachuby swoje, powstała z krzesła, okazując oburzenie.
— Jeśli się moje warunki nie podobają, żegnam państwa.
Ruszyła się krokiem, nie myśląc odchodzić. Bartski postąpił za nią.
— Żądamy czasu do namysłu — rzekł. — Musimy wiedziéć, gdzie jéj szukać mamy.
— Sama się zgłoszę — szepnęła Idalia.
Stara Bartska z ciężkością się podniosła z fotelu.
— Przecież i wnuka tego widziéć potrzebujemy... Któż wié, jak został wychowany...
Wtém niecierpliwszy Bartski zagadnął żywo:
— Co waćpani chcesz miéć dla siebie?
Hrabina milczała zadumana. Wszystko to z jéj strony było tylko próbą i chętką wywiedzenia się bliższego, jak dalece starzy pożądali i gotowi byli wnuka opłacać.
— Kosztuje mnie wiele łez i utrapień, nie licząc potwarzy — odezwała się. — Wszystko to żadném się nie opłaci złotem, ale chcę miéć to, com dla niego straciła... Państwo jesteście bogaci, ja mam interesa i obowiązki... pół miliona złotych nie będzie za wiele.
Ani słowa nie odpowiedzieli starzy. Na twarzy jéjmości malowała się pogarda, na wargach snuł się wyraz — awanturnica! Mąż jéj stał z oczyma wlepionemi w ziemię.
— Za trzy dni w téj saméj porze zgłoszę się do nich — zakończyła Idalia i, lekko skłoniwszy się obojgu, na co jéj nie odpowiedzieli, wyszła, nie oglądając się już za siebie.
Bartska padła na fotel mrucząc:
— Niespodzianka!
Nie zaprzeczał mąż, który stał jeszcze pod wrażeniem téj wizyty osobliwéj, dziwnéj, niepokojącéj.
Oboje zarówno pragnęli wnuka odzyskać, gotowi byli do ofiar, ale teraz, gdy możność odebrania go nagle się zjawiała przed niemi, rodziły się wątpliwości.
Kobietę, któréj wprzódy nigdy nie widzieli, a teraz do czynienia z nią mieli, wyobrażali sobie cale inaczéj, ubogą, upadłą, znękaną. Przed niemi zjawiała się arystokratyczna postać, traktująca z niemi na stopie równości.
W tém było coś zagadkowego, niepokojącego, zniechęcającego niemal. Ani mąż, ani żona, zatopieni w myślach, długo mówić nic nie mogli.
— Pół miliona! — zamruczał pod nosem stary pan Waleryan.
— Jéjmość wygląda bardzo na te, co tracą miliony — dodała staruszka — a dziećmi gotowe frymarczyć. Taż sama zawsze awanturnica! Biedny Ryszard...
— Ale zkądże się ona tak nagle zjawiła! — bąknął stary.
Milczeli.
— Najgorsze ze wszystkiego, iż się jakąś tajemnicą okrywa — zawołała staruszka. — Potrzeba ostrożności wielkiéj.
W życiu państwa Waleryanostwa moment ten był zupełnie wyjątkowym. Po raz piérwszy od niepamiętnych czasów nie mieli do sporu i kłótni z sobą najmniejszéj ochoty. Dumna jéjmość potrzebowała pomocy męża, stary pan Waleryan czuł, że się bez żony nie obejdzie. Połączonemi siłami działać było potrzeba.
Skutek, jaki wywarły odwiedziny hrabiny na