Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 53 Ł 1.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Strata drugiego syna tak bolesnie na oboje oddziałała, iż na czas jakiś nawet kłótnie i spory ze swéj dawnéj gwałtowności wiele uroniły. Bartska nauczyła się płakać, jak mówiła, mąż jéj nauczył się milczéć i stwardniał jak kamień.
Dnia tego właśnie baron Kresse wyszedł był od Bartskich, którzy zajmowali wspaniały apartament, złożony z salonu i dwóch sypialni; staruszkowie zabierali się rozejść, gdy służący, przybyły z nimi, przyniósł kopertę opieczętowaną i oddał ją samemu panu. Z formy jéj poznać było można, iż zawierała bilet wizytowy.
— Pani ta czeka, czy państwo ją przyjmą?
Stara Bartska wyrwała z rąk mężowi kopertę, potoczyła się pod okno i krzyknęła.
Na bilecie stało:

Ryszardowa Bartska.

Jakiś czas starzy stali milczący w osłupieniu. Służący czekał, nie było czasu się kłócić, zresztą oboje byli przypadkiem jednego zdania — chcieli przyjąć. Spojrzeli sobie w oczy.
— Prosić! — odezwała się Bartska. — Siadaj waćpan w fotelu i nie wstawaj.
— Może oszukaństwo jakie — zamruczał stary. — Musi złożyć dowody, że jest nią w istocie.
Światła dosyć jeszcze było w salonie, gdy w otwartych drzwiach ukazała się majestatyczna postać hrabiny Idalii.
Takiéj synowéj z pewnością się nie spodziewali starzy państwo. Namarszczona groźnie jéjmość otwarła usta zdziwione, stary Bartski mimo zakazu powstał.
Imponująco wyglądała pani Ryszardowa. Wolnym krokiem zbliżyła się, nie okazując najmniejszego wzruszenia, ku starym i, nie czekając zaproszenia, aby usiadła, zajęła, po małym ukłonie, miejsce na fotelu przy dumnéj staruszce.
Sama rozpoczęła rozmowę.
— Dowiedziałam się o bytności państwa w Warszawie — rzekła — wiem i to, że poszukujecie wnuka, którego, jak i syna, wypieraliście się długo. Sądziłam, że obowiązkiem moim jest widziéć się z wami...
Po tych wszystkich potwarzach, jakiemi mnie obluzgano, ani się uniewinniać, ani godzić nie myślę. Idzie mi o los mojego syna...
Zamilkła, Bartski sapał ciężko, żona jego drżała ze wzruszenia.
Pani Ryszardowa ciągnęła daléj głosem, który starała się uczynić ostygłym.
— Dziecko mnie wiele ofiar kosztowało... dla niego poświęcić musiałam szczęście własne. Jestem dziś w położeniu niezależném, na stanowisku, w towarzystwie, które spotwarzonéj mojéj przeszłości kłam zadaje... nie zbywa mi na majątku...
— Chcesz nam waćpani oddać wnuka? — przerwała gwałtownie, bełkocząc pani Bartska, która dała znak mężowi, aby się nie odzywał.
— To zależy — zimno odparła Ryszardowa...
— Od czego?
— Od warunków.
— Biorąc go, zapewniamy mu spadek po nas — rzekła Bartska. — Czegoż można pragnąć więcéj?
— Tak, dla niego więcéj nic, ale dla mnie?
— Hę! — wtrącił Bartski — waćpani więc go chcesz nam sprzedać?
Hrabina ani drgnęła.
— Mylisz się pan — rzekła — chcę i potrze-