Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 52 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dze śmiertelnéj o Lutka. Mało kto wiedział, żeśmy go sobie przyswoili; nie zdradź mnie.
— Hm! — zniżonym głosem poczęła siadając Grzegorzewiczowa — myślisz, że Lutek o tém zapomniał? że ogłoszenia czytać nie będzie? że mu ono nie da do myślenia? Chłopak miał ósmy rok.
— Ja mojego ósmego roku prawie nic nie pamiętam — odparła Salusia.
— A ja mój doskonale — przerwała Marysieczka. — Dostałam rózgą za pokrajaną umyślnie sukienkę... Myślisz, że Lutkowi nagła zmiana matki surowéj na taką, jak ty dobrą i złotą, nie stanie za rózgę? O! on pewnie pamięta wieczór, gdyście go tu przyprowadzili.
— On ogłoszeń nigdy nie czyta, a teraz karnawałem zajęty, gdzie mu to w głowie?
— Ba! ba! — zawołała Marysieczka — on o tém nie mysli, ale całe miasto, począwszy od przekupek za Żelazną Bramą, gada o tém dziecku zatraconém, o uszy mu się to odbije.
Grzegorzewiczowa miała powierzchowność staréj, niepoczesnéj przekupki, ale rozum zdrowy i sąd wytrawny.
— Moja Salusiu — rzekła — ja tu nie darmo przybiegłam do ciebie. Byłam pewną, że stracisz głowę, a ja ci dobrze z serca życzę. Ty się mylisz, kochanie moje, rachując na przypadek, na niedosłyszenie, na zapomnienie. Ja na twém miejscu wcalebym postąpiła inaczéj.
— A jakże? — spytała zaciekawiona Salusia.
— Wprostbym Lutkowi powiedziała wszystko — ciągnęła daléj Marysieczka, sapiąc od pośpiesznego mówienia. — Chłopak rozumny i do ciebie, dobrodziejki swéj, przywiązany, ani wątpić, że téj matki, która się jego zaparła, po któréj tak gorzkie pozostało wspomnienie, znać nie zechce.
Gdyby mu się tam nawet nie wiem co uśmiechało, miliony i tytuły, byłby podłym, gdyby ciebie, moja Salusiu, opuścił. Ta matka, co się o niego upomina, co ona warta? Z pozwoleniem, moja Minka, co za kociętami swemi gotowa w ogień i wodę, lepsza od niéj.
Plunęła na podłogę Grzegorzewiczowa i nogą zatarła, w taki trzewik uzbrojoną, że strach było nań spojrzéć.
— Ja sama nie wiem! sama nie wiem — zaczęła załzawiona Pawłowiczowa. — I tak źle i tak nie dobrze; niech Bóg mnie obroni! Lutek ma złote serce, ale pokusy...
— Nie wartby był ciebie, gdyby się choć zawahał — dodała kupcowa. — Ja mu więcéj ufam, niż ty. Bądź spokojna. A że się sprawa przed nim nie utai, i że on sobie przypomni, za tobym szyję dała...
— Truchleję! — zakończyła biedna staruszka.
Na obiad potém powrócił do domu Lutek. Ze strachem przyjęła go matka, obawiając się, czy już się o czém nie dowiedział, ale był tak zajęty dominem, maską i ubiorem na maskaradę, że przy obiedzie o niczém więcéj mowy nie było.
Biedna matka zajęła się gorliwie przysposobieniem hiszpańskiego ubioru syna. Lutek w nim wyglądał jak prawdziwy grand, przynajmniéj ślicznemi rysami twarzy.
Wieczorem sama, z pomocą służącéj, zapragnęła ustroić go na maskaradę. Lutek był w najlepszym humorze. Przypinała mu właśnie jakieś kokardy do ramienia, gdy nagle zwrócił się do staruszki.
— Czytała dziś mama ogłoszenie w Kuryerku? — zawołał. — Historya trochę do mojéj podobna, ale nie moja! nie moja!! Zresztą, gdyby się do mnie jaka jéjmość, porzuciwszy i wyrzekłszy, po dziesięciu latach zgłosiła, powiedziałbym jéj: Nie znałaś mnie, gdym był biedny i słaby, zdałaś na los i ręce obcych, nie mamy już nic wspólnego z sobą.
Pawłowiczowa, która, piérwsze słowa usłyszawszy, o mało nie zemdlała, gdy Lutek mówić dokończył, rzuciła mu się na szyję i rozpłakała, okrywając pocałunkami.
Lutek nie dodał już ani słowa i, jak gdyby