Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 51 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ogłoszenie brzmiało jak następuje:
„Matka, okolicznościami smutnemi przed laty dziesięciu zmuszona do porzucenia synka na opiece dwojga staruszków, uwolniona teraz od prześladowania i ucisku, jakich doznawała, zgłasza się do nich, pragnąc odzyskać skarb najdroższy. Imię chłopca było Maks.
(Tu następował opis ubrania, twarzy, barwy oczu i włosów).
„Wynagrodzenie za koszta utrzymania i wychowania gotową jest matka powrócić z wdzięcznością, a nawet znaczną ofiarą okupić ukochaną, a ocaloną dziecinę.”
W kamienicy na Starém Mieście, należącéj do wdowy pani Pawłowiczowéj, gdyż pan Teofil zmarł był przed trzema latami, staruszeczka w okularach, siedząc zrana przy kawie, rozczytywała się w Kuryerku.
Była samą. W oknie tylko szczebiotały w klatce kanarki, a piękny kot, zwinięty u nóg jéj w kłębek, mruczał, dopominając się o śniadanie.
Salonik ten skromny, mieszczański, od lat dziesięciu wcale się nie zmienił, przybył w nim tylko bardzo piękny fortepian Kralla, na którym dużo nut leżało.
Na pani Pawłowiczowéj lat ów dziesiątek, bolesne owdowienie, nie wywarły zbyt widocznego wpływu; zawiędła staruszka z uśmiechniętą smutnie twarzą, tąż samą była prawie, jakąśmy widzieli w Krasińskich Ogrodzie.
Czytanie Kuryerka, zarówno z sucharkami do kawy potrzebnego, sprawiało pani Pawłowiczowéj przyjemną dystrakcyę, ale nigdy zbyt ją nie poruszało.
Na ten raz zatrzęsła się, pobladła. Kuryerek wypadł jéj z rąk i omało sama nie stoczyła się z krzesełka, schyliwszy się po niego. Złożony w kilkoro, z obawą natychmiast schowała do kieszeni.
— O mój Boże! — zawołała cicho — nuż mu gazetka w oczy wpadnie, a on sobie przypomni!
Załamała ręce pomarszczone. Stracić Lutka dla niéj było to więcéj, niż życie postradać. Do śmierci przygotowywała się pobożnie, ale rozłączenie na świecie z tym, który dla niéj był synem, którym się cieszyła, który w oczach jéj rozkwitł tak cudownie, oddać obcym, puścić w świat inny, zostać osamotnioną sierotą, było niewysłowioném nieszczęściem.
Lutek wprawdzie zapomniał był prawie całkowicie piérwszą matkę i przyswojenie Pawłowiczów — unikano o tém rozmowy — lecz któż mógł powiedziéć, czy w duszy jego nie zostało jakie wspomnienie, które się teraz mogło rozbudzić?...
Z ogłoszenia domyślać się było można, iż Maks-Lutek należał do zamożnéj, zapewne arystokratycznéj rodziny. Pawłowiczowa obawiała się, aby pokusa jaka nie pociągnęła go ku niéj. W kamieniczce na Starém Mieście, czego się mógł młody Pawłowicz, choć zamożny, spodziewać? Życia na uboczu, skromnego, cichego, dostatniego, lecz wcale nie świetnego. Mógł się ożenić bogato, lecz jako syn kupca i mieszczanin musiał pozostać w swéj sferze.
Tymczasem przybrana matka oddawna w nim dostrzegła gusta i instynkta, które krwi przypisywała. Nadzwyczaj piękny chłopak miał rysy wielce arystokratyczne, ruchy wdzięczne od natury, upodobanie we wszystkiém piękném, szlachetném, wznioślejszém.
Stary Pawłowicz za żywota swego chciał z niego zrobić sławnego lekarza, albo inżyniera; okazało się, że do matematyki, do nauk przyrodniczych, Lutek mało miał powołania. Za to lubił namiętnie muzykę, bawił się chętnie rysunkami, czytał i deklamował poezye, gorąco zajmował go teatr. Matka przybrana nie żałowała na suknie eleganckie od dobrego krawca, i na Lutku wszystko téż leżało dobrze, umiał się ubrać, smak miał wytworny.
Temperamentu żywego, lubił się bawić, trzpiotał, marzył o konnéj jeździe, o polowaniu, słowem, natury mieszczańskiéj wcale w nim czuć nie było.