Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 49 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

réj słyszałem, na żaden sposób dopuścić nie mogę. Tego rodzaju awanturnice spadają coraz niżéj i kończą w błocie.
Gorzkim uśmiechem skrzywiły się usta hrabiny.
— Nielitościwy jesteś, baronie.
— Znam świat — westchnął Kresse.
Młodzież zaczynała już tak oblegać krzesło gospodyni, hrabia Witold dawał jéj tak niecierpliwe oznaki, iż musiała powstać, chociaż zdawało się, że jeszcze coś o Bartskich posłyszéć była rada.
Zaledwie kilka kroków oddaliła się od barona, gdy hrabia Witold pochwycił ją, ciągnąc do salonu.
— Pani tu sobie najspokojniéj bawisz się gawędką z tym starym trutniem, a tam...
Zmarszczyła się okrutnie Idalia.
— Czyż nie możecie się na chwilę obejść bezemnie — odparła kwaśno. — Miałam interes do barona.
Witold wybuchnął szydersko.
Alons donc! — zawołał. — Jest to kutwa, bezdzietny skąpiec, dysponuje ogromnemi pieniędzmi, to prawda, ale najpiękniejsze oczy nic z niego nie wyciągną. Próżne zachody i nadzieje...
— Nieznośny jesteś! — syknęła hrabina. — Któż mówi, żem myślała zapożyczać się! U niego! u barona Kresse...
— Na Boga — przerwał Witold — jeżeli się niéma zamiaru wyciągnąć od niego pieniędzy, na co komu Kresse się przydać może?
Hrabina wyrwała rękę swą Witoldowi i, nie odpowiedziawszy mu nawet, rzuciła się rozpaczliwie sama w tłum gości. Przyjaciel pozostał, zdumiony tak tém obejściem się z sobą niewdzięczném, iż chwilę stał osłupiony. Ruszył potém ramionami, rozśmiał się po cichu i powrócił do swych obowiązków.
— Coś się stało, coś zaszło — rzekł w sobie. — Nigdym ją taką nie widział. Potrafiła mnie zaciekawić. Co to być może? nie rozumiem.
Epizod ten wcale się nie dał czuć balowi i programatowi, który daléj rozwijał się z systematycznością honor Witoldowi czyniącą.
Tańce przeciągnęły się późno w noc, bufety były prawie ogołocone, znaczna część tych, którzy o wieczerzy nie mieli poufnych wiadomości, opuszczać zaczęła sale. Kółko wybranych tylko czekało na hasło, które miało drzwi sali jadalnéj, dotąd hermetycznie zamknięte, otworzyć. Hrabina sama osobiście poszła szukać w tłumie barona Kresse, ale staruszka nie było już. Oddalił się zawczasu.
Zaintrygowany daną sobie odprawą, hrabia Witold nie spuszczał z oka hrabiny Idalii i utwierdzał się w tém przekonaniu, że musiało zajść coś niezmiernie ważnego. Nie była panią siebie; twarz się jéj zmieniła, bal i osoby na nim znajdujące się nie zdawały się ją obchodzić. Roztargniona, niespokojna, myślami gdzieś była daleko.
Znając ją bardzo dobrze, hrabia Witold był przekonany, że żadne uczucie nie mogło na niéj takiego wywrzéć wrażenia; interes jakiś tylko mógł groźbą lub nadzieją poruszyć do tego stopnia.
Ale co to takiego? Przyjaciel domu, któremu wszystkie jego tajemnice stały otworem, próżno sobie łamał głowę. Zagadka, któréj on odgadnąć nie umiał, upokarzała go i niecierpliwiła.
W tym domu, z tą kobietą, miałżeby on być wywiedzionym w pole?
Alons donc! — powtarzał, pocieszając się w duchu — okaże się chyba urwana falbana, albo cisnący trzewiczek, coś śmiesznego, bo nic ważnego być nie może...
Jeszcze się nie skończyła wieczerza, gdy hrabina Idalia, szepnąwszy coś na ucho mężowi, prawie niepostrzeżona wymknęła się z sali jadalnéj i znikła.
Hrabia Witold pogonił za nią, ale mu dała suchą odprawę i poszedł z kwitkiem.
Nieprzyjemne to wrażenie zatarło się nieco