Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 47 Ł 4.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poprzedzającego apartament osobisty hrabiny, gdy, zwróciwszy się ku szeregowi salonów przeglądanych, piękna pani zapytała swojego towarzysza:
— A potém?
Na znużonéj, choć przystojnéj twarzy hrabiego Witolda wystąpił jakiś półuśmiech niezrozumiały. Poruszył ramionami.
— Cóż chcesz — odezwał się chłodno. — Życie jest walką, zawsze i wszędzie. Zaledwie jedna bitwa stoczona, gdy już o drugiéj myśléć potrzeba i do niéj się gotować.
Bardzo to jeszcze wielkie szczęście, gdy się z zapasów choć raz wyjdzie zwycięzko.
— Tak, to prawda — odparła, drzwi otwierając do swych pokojów i wprowadzając go z sobą hrabina — to prawda, ale i zwycięztwo ma swą słabą stronę. Obudza ono zazdrość, wzmaga niechęć, czasem przyśpiesza wysiłek nieprzyjaciela, który wytęża całą swą moc, aby zadać cios śmiertelny.
I po krótkiém milczeniu dodała, spoglądając na Witolda, który bez zapytania dobywał cygaro i przygotowywał się je zapalić:
— Jesteśmy zrujnowani!
— Tak — odparł Witold — ale ruina podpierana sztucznie nie od wczora datuje. Potrzeba szukać środków, ażeby się dłużéj utrzymać mogła, nie runąwszy w gruzy.
Zresztą, kochana Idalio, nie wy jedni jesteście w tém położeniu. Z małemi wyjątkami wszyscy u nas albo są już, lub wkrótce będą zrujnowani. O sobie nie mówię — dodał, śmiejąc się — jestem chodzącą ruiną en permanence.
Hrabina smutnie się uśmiechnęła.
— Kawalerska ruina — rzekła sucho — daleko jest łatwiejszą do znoszenia, do pokrycia. We dwoje, z takim domem, jak nasz...
Nie dokończyła.
— Nie trzeba przesadzać — wtrącił Witold. — Ludzie, jak wy, mający jeszcze znaczne posiadłości terytoryalne, pałac w mieście i t. d., nie padają z dnia na dzień.
Jest polskie przysłowie, które powiada, że pańskie ostatki lepsze są, niż szlacheckie dostatki.
— Wszystko to prawda — przerwała hrabina — gdyby... gdyby Adaś był innym, gdyby, naprzykład, Witold był Adasiem.
— A! ze mnąby nigdy do takiéj ruiny nie przyszło — rzekł, śmiejąc się i dym puszczając, Witold. Wprawdzie, żeniąc się bogato od lat dwudziestu, sztuki téj dokazać nie umiałem, pomimo sprzymierzeńców, swatów i swatek, ale żyłem i żyję na stopie najlepszéj, na niczém mi nie zbywa, a nie mam absolutnie nic.
Rozśmiał się zwycięzko. Idalia popatrzyła na niego.
— Gotóweś w końcu mnie się zaprzéć — dodała — gdy... gdy nadejdzie katastrofa.
— Nie — rzekł Witold. — Najprzód długa przyjaźń wkłada obowiązki, a potém, wiesz Idalio, jak wielkim byłem, jestem i będę twoim wielbicielem. Nie na wiele się wam przydam, ale jestem zawsze na usługi.
— Nie mogę pojąć — rzekła, zwracając rozmowę hrabina — co myśli Adaś; nie podobna, aby się łudził i nie czuł, jak położenie jest groźném.
— Adaś naprzód nigdy nie myśli o niczém, oprócz tego, co ma przed sobą — odezwał się Witold. — Jak struś chowa głowę w krzaki przy nadchodzącém niebezpieczeństwie. Nie rachuje wcale, umyślnie zatapia się w nieświadomości położenia.
Jeżeli mam jaką dać radę, na wypadek wszelki — dorzucił Witold — to żebyś sama myślała o sobie, wcale się nie odwołując do niego, nie rachując na niedołęgę.
— Dobrze, ale wskażże mi środki — zapytała, zwolna się pochylając ku niemu hrabina.
C’est tout simple — rzekł Witold — potrzeba wszystko, co się tylko da, pochwycić, opanować, spieniężyć, ukryć, zachować. Te pańskie ostatki mogą jeszcze stanowić sumkę très respectable.