Strona:PL JI Kraszewski Awantura from Świt 1885 No 46 Ł 2.png

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiążą, późniéj im go nagle nie odebrano. W głowie mu się to pomieścić nie mogło, ażeby rodzina jaka dziecka się wyrzec, bądź co bądź, miała okrucieństwo.
Chłopak, według niego, mógł być chwilowo ciężarem, lecz, prędzéj, późniéj, tajemnica odkrytą i Maks odebranym być musiał.
Po upływie kilku tygodni pani Salomea oświadczyła stanowczo, że znajdę sobie przywłaszcza. Nadała mu imię Lutka, przyzwyczajając do zapomnienia nazwiska Maksa, propria motu sprawiła garderobę i bieliznę, kupiła łóżko, a nawet myślała już o nauczycielu, lecz pan Teofil, który zaniedbał nieco zegarmistrzowstwo, sam się ofiarował na piérwszego instytutora...
Chłopiec zmieniał się w oczach...
Niech ludzie mówią, co chcą, niéma skuteczniejszego środka do rozwinięcia człowieka nad miłość rozumną...
Pani Salomea byłaby może psuła pieszczotami ukochanego, pan Teofil brał poważniéj zadanie wychowania i, choć się do dziecka przywiązywał, nie chciał w niém widziéć zabawki dla siebie — myślał o przyszłości...
Upłynęły naprzód tygodnie, potém miesiące całe, o matce Maksa nikt nie mógł nic pewnego wyśledzić. Wpadła jak w wodę. Było widoczném, że się chciała pozbyć dziecka, będącego zawadą jakąś, że się całkiem oddaliła z kraju...
Towarzysza nieznajomego, z którym miewała schadzki w Ogrodzie Krasińskich matka Maksa, choć fizyognomia jego mocno utkwiła w pamięci Pawłowiczowi, nigdzie już późniéj nie spotkał.
W końcu roku można powiedziéć, że bezimiennego Maksa śladu już nie pozostało. Pawłowicz na prośby żony tak skutecznie się zajął usynowieniem formalném dziwnie zdobytego dziecięcia, iż z Maksa przeistoczyło się ono legalnie na Lutka Pawłowicza. Umyślnie nawet pozacierano ślady pochodzenia, poprzekręcano daty, aby się ubezpieczyć od pretensyi, których pan Teofil zawsze się jeszcze obawiał.
W ciągu tego roku sam Maks-Lutek tak dziwnie zapomniał o swéj przeszłości smutnéj, jak gdyby od kolebki zawsze był synem ukochanych państwa Pawłowiczów.
Dziecię było zaprawdę niepospolicie obdarzone, ale krew jakaś nieznana w niém grała. Można się było i cieszyć i smucić wróżbami przyszłości.
Dobry, przywiązujący się, pojmujący wszystko łatwo, ale nie zbyt lubiący pracę, nowy Lutek miał gusta arystokratyczne, upodobanie do elegancyi, płochy był, roztrzepany i zapowiadał egoistę, dzięki pomocy pieszczot przybranéj, a przywiązanéj aż do szaleństwa matki, która mu się w niczém sprzeciwiać nie dozwalała.
Śliczna twarzyczka, uderzająca wszystkich, czyniąca go ulubieńcem kobiet, także do rozwinięcia w nim próżności dopomagała.
Był to paniczyk w zarodku, co Pawłowicza smuciło, lecz milczał, aby nie trwożyć i nie martwić żony, która w dziecku wszelkie widziała doskonałości i najświetniejsze obietnice na przyszłość.
Słówko jeszcze o majątkowém położeniu poczciwych dwojga przybranych rodziców opuszczonego dziecięcia.
Kamieniczka na Starém Mieście, zachowująca jeszcze dobrze wszystkie cechy swéj budowy XVI wieku, przerobionéj w XVII, choć od frontu niepozorna, miała za sobą plac dość znaczny, budowę obszerną, i ze dwoma sklepami na dole a czterema piętrami czyniła dochód piękny i miała wartość niemałą; nie było przykładu, aby tu lokal który stał pustkami.
Oprócz domu, Pawłowicz, gdy handel swój sprzedał, pościągawszy różne drobne należności, doszedł do półtorakroć sta tysięcy złotych kapitału.
Wydatki obojga, nawet licząc w to fantazye zegarkowe pana Teofila, nigdy nie wyczerpywały dochodów, tak że w chwili usynowienia sieroty, mogli co rok coś zaoszczędzonego dokładać do zasobu.
Byli to więc ludzie bardzo zamożni, ale do-